06.02 - jeśli ktoś chce jakiś kontakt do mnie ( ask, snap, tumblr), może napisać. Jestem otwarta na nowe znajomości ;)










sobota, 29 listopada 2014

Ogłoszenie #1

Witajcie moi czytelnicy!
Przykro mi bardzo ale w ten weekend rozdziału nie będzie. Dodałam informacje, że planuję go na 6 grudnia. Tak, właśnie w dniu Mikołaja. :) Będzie to taki mój prezent.

Obiecuję, że rozdział będzie nafaszerowany mnóstwem zwrotów akcji ;) Będzie on takim rozpoczęciem takiej nowej epoki w blogu. Nowy świat. Wierzcie mi, zapowiada się wielka bomba :D
Wiem, że obiecywałam już dużo innych świetnych rozdziałów i wychodziła taka kicha. Za to ten... to co innego! :)
Haha! Ja i ta moja skromność.

No dobra to była pierwsza rzecz, teraz druga. Zastanawiam się nad nowym wyglądem bloga i nad nową zakładką. Co powiecie na spojler? Chcecie takie pisane '' zwiastuny" ? XD

Teraz trzecia rzecz. O tak, dziś trochę naczytacie się moich narzekań, obiecanek itp. :D
Chodzi o wasze opinie. Cieszę się, że mogę patrzeć na sondę, która wskazuje tyle wyświetleń. Bardzo się raduję czytając komentarze 4 dziewczyn, które regularnie czytają i komentują. Wczoraj zauważyłam, że doszła kolejna osóbka z czego bardzo się cieszę ;)
W ankiecie zaznaczyło, że czyta moje wypociny aż 8 osób, a tak mało komentuje. Wybaczcie, że się tak żalę ale chciałam bym poznać wasze opinie. Wiem również o kilku osobach, które nadrabiają mój blog i jestem im bardzo wdzięczna.

Co do blogów, które staram się nadrobić. Wkrótce do nich wpadnę i nadrobię zaległości ;)

Na razie to wszystko z mojej strony. Jeszcze raz przepraszam, że się tak żalę :)
Pozdrawiam! :*

środa, 19 listopada 2014

Rozdział 11.


                                         " Ludzie, których się kocha, nigdy naprawdę
                                          nie umierają, żyją dopóki się o nich
                                          pamięta, dopóki są w twoim sercu. "- Jennifer Estep
 
 
                                    Bilet na przyszłość.

Gdy pani Grażyna zamknęła drzwi stajni, zwróciłam wzrok na Jake’a. Stał w lekkim rozkroku i założonymi rękami na piersi. Posyłał mi jeden ze swoich łobuzerskich uśmiechów. Zmarszczyłam brwi.

- Wskaż chociaż paluszkiem o pani, gdzie jest ta myszka, której się lękasz- powiedział rozbawiony po czym na jego twarzy zakrólował szeroki, zadziorny uśmiech.

- Przestań! Lepiej wyjaśnij mi to co chcesz, póki chcę Ciebie słuchać!

- Może trochę grzeczniej- warkną. Mimo to uśmiech pozostawał bez zmian.

Wzięłam głęboki wdech. Rzeczywiście, moje zachowanie nie jest najlepsze, jak i postępowanie. To nie było w porządku.

- No dobrze. Przepraszam. Moje zachowanie i postępowanie… nie jest na miejscu. Ale musisz zrozumieć, że ta cała sytuacja, to co jest między tobą, a Jamesem… to jest między wami. Jestem już zmęczona tymi wszystkimi… ee… kłamstwami, chorymi sytuacjami. Załatwcie to między sobą i nie mieszajcie mnie do tego!

Starałam się powiedzieć wszystko ze spokojem. Oczywiście przy ostatnim zdaniu musiało mnie ponieść. Jacob przyglądał mi się z łagodnym spojrzeniem. Uśmiech znikł. Na twarzy malowało się zastanowienie, skupienie.

- No cóż… Nie powiem, twoje zachowanie było niegrzeczne- powiedział lekko się uśmiechając.- Chciał bym powiedzieć ci całą prawdę ale do tego potrzebny jest mi James. Sam nie mogę ci wszystkiego powiedzieć. Musisz mi coś obiecać.

- Co tym razem?

- Najpierw powiesz mi wszystko co powiedział ci Jass.

- No… dobrze- powiedziałam z rezygnacją.

Usiedliśmy w kącie stajni na stosie siana. Jacob ułożył się wygodnie naprzeciwko mnie. W wygodnej pozycji zaczęłam wszystko mu opowiadać. Powiedziałam mu o wszystkim. O rozmowie wieczornej podczas spaceru, jak pierwszy raz spotkałam Jamesa. Zajęło mi to dość dużo czasu. Jake cierpliwie słuchał uważnie mi się przyglądając. Czasami wtrącał jakieś swoje pytania, na które koniecznie chciał poznać odpowiedź. Kiedy już skończyłam, cierpliwie czekałam, aż Jake zacznie mówić swoją wersję. Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w niego. Uciekł wzrokiem gdzieś w bok stajni. Myślał nad czymś bardzo mocno. W końcu nie wytrzymałam.

- Jake? Halo? Teraz ty- powiedziałam lekko się śmiejąc. Przeniósł swój wzrok na mnie.

- Wiem. Zastanawiam się jak ci to powiedzieć nie naruszając paktu. To trochę trudne.

- Jaki pakt? Jake, o co chodzi?! 

- O ten tramwaj co nie chodzi! Kells, uspokój się. Przecież ci krzywdy nie zrobię! Daj mi chwilkę pomyśleć.

- Okej- odparłam naburmuszona.

- No dobra. Więc, ta cała sytuacja między mną, a Jamesem to taka… ściema.

- Co?! Jak to?! To po co te szopki?!

- Poczekaj! Jeszcze nie skończyłem, a ty już mi przerywasz- odparł  rozgniewany.

- Ty też mi przerywałeś, zadawałeś pytania i wtrącałeś zbędne komentarze! Teraz nie narzekaj.

-Okej, okej. Niech ci będzie- powiedział z przegraną. – Ja i Jass… jesteśmy takim przyszywanym rodzeństwem ale łączą nas więzy krwi.

- Czemu mi nie powiedzieliście wcześniej- zapytałam z pretensją. Jacob spojrzał na mnie tym wzrokiem mówiącym „ możesz przestać, do wszystkiego dojdę”. Zamknęłam buzię i czekałam na dalsze wyjaśnienia.

- Do tego jest już potrzebny Jass, a jak widzisz jego tu niema. To wszystko było odgrywane po to aby nie naruszyć zasad kodeksu Kanodglormeno- zmarszczyłam brwi. Pierwszy raz coś takiego słyszę. Miałam się już o to zapytać, nawet otworzyłam buzię ale Jacob widząc moją minę szybko się wtrącił.-  O nim powiem ci przy innej okazji.

- Niech ci będzie- burknęłam cicho.

- Aby przełamać to wszystko musisz nam pomóc. Jestem niemal stuprocentowo pewny, że to ciebie potrzeba.

- Mnie? Co ja mam robić?

- Musisz trochę poczekać. Na razie tyle mogę ci powiedzieć.

- Czyli te wszystkie kłótnie, bójki to kłamstwa. Jesteście takim prawdziwym, przyszywanym rodzeństwem. Musicie przestrzegać jakiegoś tam kodeksu i paktu no i co najważniejsze dla mnie, jestem wam potrzebna- podsumowałam.- Jake?

- Tak?

- To nie jest realne. Takie rzeczy się nie zdarzają- wykrztusiłam.

- To jest realne. W moim świecie. Przykro mi to mówić ale… będziesz musiała do niego dołączyć- powiedział to z wielką kulą w gardle. Patrzyłam się na niego osłupiała. Że co? Jaki jego świat? Co ja mam do tego? Łapałam wielkie hausty powietrza. Czułam wielką, gorącą gulę w gardle.

- J-j-j-a? Cz-e-mu- z trudem udało mi się wyjąkać te krótkie, dwa pytania.

- O tym mówi pewna przepowiednia. Głosi…- nie dokończył zdania.

 Zgiął się w pół. Cały trząsł się z bólu. Wstałam i podbiegłam do niego. Przykucnęłam przy nim. Nie wiedziałam co mam robić. Co tu się do cholery dzieje! Przez jego ciało przeszedł wielki dreszcz. Chciałam mu pomóc. Dotknęłam ręką jego ramienia. Zauważyłam, że dreszcze powoli łagodzą swoją siłę. Ustają. Po minucie znów mógł się wyprostować. Opadł na stos siana głęboko oddychając. Usiadłam obok niego.

- Przepraszam cię Kellsey. Dziś już nic ci nie mogę powiedzieć. Lekko naruszyłem pakt. Musisz zaczekać- mówiąc łapał zachłannie powietrze. Przymknął oczy.

- Czy to… to mocno boli?

- Do przyjemnych bólów bym go nie zaliczył…- powiedział uśmiechając się kwaśno. Lekko się uśmiechnęłam.

- Mogę ci zadać pytanie?

- Ostatnie.

- Czemu od razu nie powiedzieliście mi prawdy? Może… Czemu James brną w te kłamstwa?

- Bo to jest nie bezpieczne, Kells. Jeżeli w ogóle zgodzisz się pomóc… Będziesz ryzykować życiem. Chciał cię chronić.

Zapanowała cisza. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że może być już bardzo późno. Nie chciało mi się ruszać z miejsca. Zapach siana, koni, czego jeszcze do szczęścia tu potrzeba?  Mimowolnie podniosłam się z miejsca. Teraz zauważyłam, że byłam ułożona w pozycji leżącej obok Jake’a.

- Już późno. Jutro do szkoły. Trzeba się zbierać- powiedziałam lekko szturchając go nogą w nogę. Zaśmiał się. Podniósł się do pozycji siedzącej, a następnie staną na własnych nogach.

- No to idziemy- powiedział szeroko uśmiechnięty.

Ruszyliśmy ramię w ramię do wielkich drewnianych drzwi. Gdy wyszliśmy na zewnątrz, owiną nas chłodny powiew wiatru. Kierowałam się w stronę furtki. Przystanęłam na chwilkę. Jacob ruszył w stronę swojego motoru. Jest chory na mózg czy co?! Szybkim krokiem podeszłam do niego. Wcisnęłam się w małą odległość między nim, a maszyną przez co odległość między nami była malutka. Zrobiłam surową minę.

- Zwariowałeś?! Dopiero co w stajni zginałeś się w pół z bólu, a teraz chcesz kierować?!

- Nie, nie zwariowałem. Tamto było chwilowe. Kells, nie spowodowałbym wypadku- powiedział ze śmiechem. – Aż tak się martwisz o to, że mógł bym sobie coś zrobić?

Na twarzy jego gościł łobuzerski uśmiech. Patrzył się prosto w moje oczy. Zrobiłam słodki uśmiech i powiedziałam ironicznie.

- Nie martwię się o ciebie, kretynie. Martwię się o nieszczęśliwca, który natrafił by na ciebie. Mógłbyś zaoszczędzić innym cierpienie, nie sądzisz? No chyba, że chcesz płacić komuś za zniszczenie jego pojazdu… Droga wolna- machnęłam ręką. Jego uśmiech lekko złagodniał.

-  Jasne- mrukną. Wyminą mnie i podprowadził motor do szopy. Po chwili wyszedł z nachmurzoną minką. – Zadowolona?

- Masz daleko do domu?

- Nie.

- No to dziś się przejdziesz. Idziemy- powiedziałam szeroko się uśmiechając. Jake posłał mi jeden ze swoich pięknych uśmiechów.

Ruszyliśmy ciemną ulicą. Od czasu do czasu przejechało jakieś auto. Na ulicy na ogół było spokojnie. Jedyne odgłosy zagłuszające ciszę to śmiechy moje i Jacoba. Idąc śmialiśmy się z przeróżnych rzeczy. Czasami przedrzeźnialiśmy się jak mali pięciolatkowie. Mimo otaczających nas ciemności, które rozświetlały od czasu do czasu latarnie, czułam się bezpiecznie przy Jake’u .

Szybko dotarliśmy pod mój dom. Pożegnaliśmy się po czym każdy poszedł w swoją stronę. Ruszyłam do drzwi. Otworzyłam je cichutko. Ściągnęłam buty, kurtkę, którą powiesiłam na wieszaku. Weszłam w głąb mieszkania. Przekroczyłam próg salonu gdy nagle zapaliło się jakieś światło. Odwróciłam się i ujrzałam wściekłą ciocię.

- Ja… przepraszam, że tak późno ale… eee…

- Dość! Kelsey. Ty nawet nie zdajesz sobie sprawy jak ja się o ciebie martwiłam.

- Wiem. Przepraszam.

- Jest już późno, jutro szkoła. Idź spać. Mam nadzieję, że lekcje odrobione.

- Tok, zrobiłam. Dobranoc.

- Dobranoc, Kells.

Ruszyłam na górę, do pokoju. Wzięłam szybki prysznic i wskoczyłam pod kołdrę, do łóżka. Bardzo długo rozmyślałam o tym wszystkim czego dziś się dowiedziałam. Nie umiałam w to uwierzyć. To jest przecież nie realne! Ale jednak… czułam, że Jacob by mnie nie okłamał. Czułam się przy nim bezpieczna.

 

Rano miałam wielki problem ze wstaniem. Szybko ubrałam się i ruszyłam z plecakiem do kuchni. Była już tak późna pora, że nie zdążę na autobus. Na szczęście ciocia była w domu. Mogła mnie zawieść do szkoły. Oczywiście kiedy już dotarłam było dobre kilka minut po dzwonku. Właśnie mijała mi chemia. Bez problemu w krótkim czasie odnalazłam salę. Gdy weszłam do klasy, wszystkie pary oczu uczniów jak i nauczyciela, skupiły się na mojej osobie. Moje policzki przybrały wstydliwy kolor różu.

- Przepraszam za spóźnienie- wybąkałam do nauczyciela.

- Nie szkodzi. Proszę, zajmij swoje miejsce.

Podreptałam do ławki, w której już siedział Jake. Cały trząsł się ze śmiechu. Zmroziłam go swoim spojrzeniem.

- Co królewna zaspała- mrukną do mojego ucha.

- Rozkoszowałam się swoim snem- szepnęłam.

- Czy był ze mną związany- zapytał rozbawiony Jacob.

- Jasne. Śniło mi się, że wsiadłeś na ten swój motor. Spowodowałeś wypadek, a przy okazji rozwaliłeś to swoje cacko- powiedziałam zadziornie się uśmiechając. Jake miał już coś powiedzieć ale przerwał mu nauczyciel.

- Jake? Chcesz się z nami czymś podzielić. Klasa z chęcią posłucha- rzekł nauczyciel. Wszystkie spojrzenia uczniów spoczywały na nas.

- Nie, nie mam żadnych ciekawych informacji- odparł spokojnie Jacob. Musiałam mocno się postarać aby nie wybuchnąć na całą klasę śmiechem.

- W takim razie zajmij się lekcją, a z Kellsey porozmawiaj na przerwie- nauczyciel odwrócił wzrok i ponownie zaczął coś  tłumaczyć.

 Posłusznie otworzyłam zeszyt i zaczęłam notować. Nie długo dane mi było pisać w spokoju. Jacob znów przybliżył swoje usta do mojego ucha.

- Oj wierz mi, rozprawię się z tobą na przerwie- szepną cicho.

- Zajmij się lekcją, a nie tym co na przerwie, głąbie- syknęłam. Do końca lekcji miałam spokój.

Gdy dzwonek zabrzmiał, spakowałam swoje rzeczy i ruszyłam po kurtkę. Chciałam już ją chwycić ale ktoś szybko sprzątną mi ją sprzed nosa. Oczywiście był to Jacob. Z szerokim uśmiechem trzymał ją wysoko w górze.

- Oddaj! Jacob!

- Co? Chcesz, to weź- odparł z szerokim uśmiechem. Mimowolnie sama się uśmiechnęła.

- Nie jestem taka wysoka jak ty. Nie dosięgnę!

- No chodź, spróbuj- powiedział rozbawiony. Podeszłam do niego. Wspięłam się na palcach próbując dosięgnąć kurtki. Nic z tego. Po raz kolejny zwiną ją z zasięgu moich rąk. – No dawaj. Co tak słabo- żartował.

- Jacob!

- Co?

- Oddaj mi ją do cholery- powiedziałam stanowczo.

- Oj, nie wściekaj się tak. Złość piękności szkodzi- cała ta sytuacja go tylko bawiła. Śmiał się w najlepsze. Wpadłam na pewien pomysł.

- Skoro nie chcesz mi ją dać… Trudno, wyjdę na dwór nie ubrana. Zachoruję i to będzie twoja wina- powiedziałam chytrze się uśmiechając. Odwróciłam się i ruszyłam w kierunku drzwi.

- No dobra masz- zrezygnowany podszedł do mnie i wręczyła mi kurtkę. Szybko ją założyłam i wyszłam.

- Kiedy powiecie mi całą prawdę?

- W sobotę. Na razie Jass’a nie ma. Jest na pewnym szkoleniu.

- Mam wytrzymać cały dzisiejszy i jutrzejszy dzień?!

- Co, królewna nie wytrzyma?

- Jacob!

- Zaraz spóźnisz się na lekcje! Do zobaczenia!

Rzeczywiście. Miałam szansę spóźnić się po raz kolejny na lekcję. Szybko ruszyłam do klasy. Lekcja strasznie się ciągnęła. Zresztą jak wszystkie pozostałe. Na lunchu siedziałam w towarzystwie Jess i jej przyjaciół. Tak jak myślałam, Jacob przysiadł się do nas. Całą przerwę śmialiśmy się.

Powrót do domu szybko zleciał. Zjadłam obiad i odrobiłam lekcje. Dziś Mery nie będzie więc będę się nudzić. Włączyłam jakiś film i tak miną mi czas do wieczora. Poszłam pod prysznic, spakowałam się i położyłam spać.

Rano wstałam już z mniejszym problemem. Nie spóźniłam się na autobus. Na szczęście. Nie zniosłam bym kolejnej jazdy do szkoły w jednym aucie z ciocią. Wierzcie mi. Gdybyście musieli jechać w aucie z muzyką operową puszczoną na fula, wolelibyście iść już na piechtaka do szkoły mimo, że to bardzo daleko. Lekcje minęły w szybkim tempie. Lunch zjadłam w towarzystwie tych samych osób co wczoraj. Z niecierpliwością wyczekiwałam jutrzejszego dnia…
 

                 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej! Jak tam tydzień?
Rozdział napisałam dzięki pewnemu dziecku.
Bardzo dla mnie bliskiemu mimo, że nie miałam okazji przeżyć z nim pięknych chwil.
Mam nadzieję, że rozdział się spodoba. :)
Czekam na wasze komentarze.
Coś mało was ostatnio. :(
Od jutra zacznę nadrabiać zaległe mi blogi! Zaczynam od moich czytelników! :D

niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział 10.

                                                ,,Magia ma swoją cenę.
                                                  Jest nią cierpienie. " - Laini Taylor



Lunch miną bardzo szybko. Cały ten czas spędziłam w gronie moich przyjaciół, Jamesa i Mika. Co chwilę wybuchaliśmy śmiechem. Cieszę się, że trafiłam właśnie na nich. Gdy kończył się czas wolny, ubraliśmy się ciepło, wyszliśmy i ruszyliśmy do swojej klasy. Ostatnie lekcje minęły w dość szybkim tempie. Pani z fizyki zrobiła małą kartkówkę z ostatniej lekcji. Nie powtórzyłam wiadomości przez co ocena może być niska. Odpowiedziałam na wszystkie trzy pytania ale wątpię, że wszystkie są dobrze.

Po lekcjach James poinformował mnie, że dziś nie będzie ze mną wracał. Szkoda. Całą drogę do domu spędzę gapiąc się w domy za szybą. Postanowiłam troszkę pogrzebać w plecaku. Jest szansa, że znajdę MP3. Oczywiście z moim szczęściem jej nie znalazłam. W drodze powrotnej się strasznie nudziłam. Wysiadając na przystanku przypomniałam sobie o czymś. Uśmiechnęłam się szeroko jak głupia. Dziś znów przychodzi ta cudna dziewczynka Mery, a po południu idę odwiedzić swoją klacz, Lunę. James  powinien być.

Z uśmiechem na twarzy ruszyłam do domu. W salonie, dosłownie wszędzie, były porozrzucane zabawki. Ciocia ganiała małą dziewczynkę. Dziwię się, że jeszcze nie poskręcały sobie kostek czy nie połamały nóg na zabawkach. Ja od razu na pierwszej lepszej zabawce połamałam bym sobie nogę. Takie warunki nie były dla mnie.

Weszłam w głąb pokoju. Założyłam ręce na biodra i czekałam. Mery stanęła, posłała mi swój słodki uśmiech po czym podbiegła do mnie i wtuliła się we mnie.

- Cześć, Kelsey! Pobawisz się ze mną? Proszę- powiedziała w dalszym ciągu przytulona do mnie. Odwzajemniłam uścisk.

- Jasne ale jak zjem, dobrze?

- Aha.

Pobiegła pędem do swoich zabawek. Ciocia wyprostowała się, a następnie ruszyła z uśmiechem na twarzy do kuchni. Podreptałam zaraz za nią.

- Jak w szkole, Kells?

- Dobrze. Miałam dziś niespodziewaną kartkówkę z fizyki. Nie za bardzo byłam do niej przygotowana- przyznałam się robiąc kwaśną minkę. Ciocia lekko się zaśmiała.

- Zobaczymy co dostaniesz. Siadaj i zjedz. Smacznego.

- Smacznego- wbiegła Mała do kuchni krzycząc. Na jej twarzyczce królował piękny, szeroki uśmiech. Zaśmiałam się głośno.

- Dziękuję!

Zjadłam szybko. Mery oczywiście siedziała naprzeciwko mnie z pluszakiem w ręce. Dziś cierpliwie siedziała w jednym miejscu. Kiedy puste naczynia wsadziłam do zmywarki, ruszyłyśmy do salonu. Dobre dwie godziny spędziłyśmy na zabawie i śmianiu się.

W pewnym momencie Mery zastygła w bezruchu ze swoimi prześlicznymi oczkami wtopionymi we mnie. Lustrowała mnie swoim wzrokiem. Minę miała pełną powagi. Uśmiechnęłam się do niej lekko, a zarazem niepewnie. Dopiero po dwóch minutach ciszy odezwała się. Jej głos był pełen smutku, bólu.

- Wiesz, zawsze marzyłam o takiej siostrze jak ty. Jesteś bardzo ładna i bardzo cię lubię.- wzruszyły mnie bardzo te słowa. Miałam ochotę pójść w kąt i się wypłakać.

- Też marzyłam o siostrze. Takiej małej, słodkiej i pięknej jak ty. Też cię bardzo polubiłam- mogłam bym przysiąc, że zauważyłam małe łezki w jej oczach.

Strasznie mi jej szkoda. W tak młodym wieku straciła tak cholernie ważne osoby. Chciałam bym jej pomóc. Z całego serca tego pragnęłam. Tylko jak?

Po chwili wróciłyśmy z powrotem do zabawy. Jednak nie śmiałyśmy się tak jak wcześniej. Kiedy rozległ się dzwonek do drzwi, ciocia otworzyła i zaprosiła mamę zastępczą dziewczynki do środka. Pomogłam Mery się ubrać. Na do widzenia Mała przytuliła się do mnie. Odwzajemniłam uścisk.

- Widzę Kelsey, że masz podejście do dzieci. Mery opowiadała mi jak się bawiłyście- oznajmiła zastępcza matka.

- Owszem, bardzo lubię dzieci, a z Mery lubię spędzać czas.

Kobieta posłała mi uśmiech, który szybko odwzajemniłam. Nasi goście opuścili dom żegnając się słowem  ,,do widzenia”.

 Ruszyłam na górę szybko odrobić lekcje. Nie zajęło mi to dużo czasu. Spakowałam książki na jutrzejsze lekcje po czym pędem zeszłam na dół. Weszłam do gabinetu cioci.

- Wychodzę. Wrócę za jakieś dwie godziny- oznajmiłam pędem.

- Dobrze!

Ubrałam szybko buty i kurtkę. Na dworze nie padało. Na szczęście. Ruszyłam szybkim krokiem do stajni pani Grażyny. Przekraczając furtkę zauważyłam czarny motor oparty o ścianę jakiejś szopy. Wyglądał na mało używany. Na ramie widniał jakiś napis. Ogólnie wygląd motoru bardzo mi się spodobał. Kocham motory. Bardzo chciałam bym mieć taki pojazd ale rodzice uważają, że jest to maszyna nie potrzebna i zbędna. Też mi coś!

Lustrowałam bardzo uważnie motor. Podeszłam bliżej do maszyny. Śmiało dotknęłam siodełka i kierownicy. Zgaduję, że to cacko należy do Jamesa. Tylko czemu nie jeździ tym do szkoły? Może nie lubi się popisywać, a taki motor z pewnością przykuł by uwagę dużej ilości osób?

Z głową pełną myśli ruszyłam dalej. Mijałam przeróżne szopy. Wreszcie dotarłam do budynku, który był moim celem. Była to duża drewniana stajnia. Drewniane drzwi były lekko uchylone. Podeszłam do nich i odchyliłam je jeszcze bardziej wpuszczając więcej światła do środka. Zauważyłam, że na suficie w stajni wisiała dość duża żarówka rozjaśniająca małą część pomieszczenia.

Między boksami, w których stały konie, dostrzegłam sylwetkę mężczyzny. Cichym krokiem ruszyłam w jego stronę. Był odwrócony do mnie tyłem. Bodajże sypał jedzenie dla koni do wiaderka.

- Cześć James! Co dziś będziemy robić- zapytałam pewnie. Stałam kilka metrów od niego. Usłyszałam cichy śmiech.

- Aż tak jestem do niego podobny- zapytał z kpiną odwracając się w moją stronę. Stałam jak wmurowana. Było mi bardzo głupio za tą całą sytuację. Jacob zaś stał oparty z szerokim uśmiechem. Bezwstydnie lustrował mnie wzrokiem.

- Och. To ty. Przepraszam- powiedziałam nieśmiało. Spuściłam głowę, którą po chwili odwróciłam.

- Nie ma sprawy. Myślałem, że James cię uprzedzi. Dziś go nie ma. Ma pewną sprawę do załatwienia. Jeśli mogę pomóc… Jestem do twojej dyspozycji- powiedział śmiało. Po ostatnim zdaniu wyszczerzył się jak jakiś głupek. Dostrzegłam w jego niebieskich oczach iskierki. 

- Nie, dziękuję. Poradzę sobie sama- warknęłam. Jego uśmiech troszkę się złagodził.

- Oj daj spokój! O co ci chodzi?! Od dziś zachowujesz się jakoś tak dziwnie. Unikasz mnie, a jak ze mną rozmawiasz to tylko z nerwami. Co cię do cholery ugryzło?!

- Co mnie ugryzło?! Popatrz na siebie, a później oceniaj jak ja się zachowuję! Rozmawiam z tobą z nerwami bo mnie denerwujesz! To chyba oczywiste, nie sądzisz?!

- Ja cię denerwuję?! Ja?! A pierwszego dnia to co?! Zachowywałem się tak samo jak wczoraj, dziś, jutro też będę się tak zachowywał! Zawsze taki jestem! I co? Wtedy ci to nie przeszkadzało, tak?!

 Teraz tryskaliśmy złością. Oboje byliśmy wściekli. Miałam ochotę mu przywalić. Jaki on jest bezczelny!

- Gdybyś nie był taki zapatrzony w siebie i nie brną w kłamstwa, wierz mi rozmawialibyśmy ze sobą inaczej- powiedziałam przez zaciśnięte zęby starając się opanować targające mną emocje.

- Dlaczego ty wierzysz w kłamstwa- zapytał cicho.

Oczy miał przepełnione bólem. Ręce zaciskał w pięści. Oboje mierzyliśmy się wzrokiem. Nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. To wszystko staje się coraz bardziej pomieszane. Miałam ochotę stanąć z boku, a na moje miejsce wsadzić kogoś innego. Mam dość tych wszystkich kłamstw.

Jestem ciekawa jaką on zaserwował by mi swoją wersję. Pewnie zrzucił by całą winę na Jamesa. A co jeśli trochę jest prawdy w jego wersji, a w wersji Jamesa jest również trochę prawdy? Może oni obydwoje kłamią?

- Skąd mam wiedzieć, że to akurat ty mówisz prawdę- zapytałam słabym głosem. Skierował swój wzrok prosto na mój. Patrzeliśmy sobie prosto w oczy.

- Zaufaj mi- rzekł po chwili ciszy.

Nagle coś z tyłu stajni coś stuknęło. Szybko odwróciłam głowę w stronę gdzie dochodził odgłos. Drewniane drzwi strzeliły po czym po raz kolejny szeroko się otwarły. W progu ujrzałam panią Grażynkę z poważną miną na twarzy. Pewnie wkroczyła między nas dwóch. Jacob zmieszany posłał mi lekki uśmiech. Następnie swój wzrok skierował na kobietę stojącą między nami.

- Usłyszałam jakieś krzyki. Postanowiłam to sprawdzić. Wszystko w porządku?

Zapytała błądząc wzrokiem po naszych twarzach. Głupio mi się zrobiło, że między mną, a Jacobem panowała na tyle napięta atmosfera, że doszło do podniesionych tonów głosu. Spuściłam wzrok. Niezły wstyd. Z drugiej strony byłam troszkę na nią zła. Chciałam bym poznać tą „wersję Jacoba”. Mogłam bym porównać, która jest bardziej realna i może doszłam bym do sedna sprawy.

- My… - zaczął się tłumaczyć Jake. Zapewne nie wiedział jak wytłumaczyć to całe zajście.

- Ja… zobaczyłam dużą mysz i… zaczęłam na niego krzyczeć aby coś z nią zrobił. Wie pani, ja się bardzo… boję myszy. Bardzo przepraszam. Nie chciałam zrobić takie wielkie zamieszanie- wtrąciłam swoje zmyślone wyjaśnienie. Dodałam do tego nie pewny uśmiech. Mam nadzieję, że później Jake wynagrodzi mi to.

- Och, rozumiem- wybąkała speszona. Posłała nam ciepły uśmiech.- No więc ja… już nie przeszkadzam. A ty- tu wskazała na Jacoba- zajmij się tą myszą aby Kells się nie musiała już bać- byłam stuprocentowo pewna, że puściła do niego oczko. Zrobiłam kwaśną minę.

- Załatwione- rzekł Jake z uśmiechem po czym zwrócił się w moją stronę i posłał mi łobuzerski uśmiech.

Pani Grażyna uśmiechnęła się do nas ciepło. Skierowała się w stronę wyjścia. Odprowadziłam ją wzrokiem. Miałam wielką chęć zapaść się pod ziemię.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Strasznie was przepraszam! Obiecałam wam długi rozdział a wstawiam takie coś...
Brak czasu... przykro mi.
Wszystkie wasze blogi postaram się nadrobić w tygodniu! Przeczytam i wyrażę swoją opinię, obiecuję!
Zapraszam do komentowania, wyrażeniu swojej opinii.
Każdy z was może również zagłosować w ankiecie. Nic was to nie kosztuje, (jest to anonimowe!) a dla mnie znaczy to bardzo dużo!
Pozdrawiam! :)  Miłego tygodnia! Powodzenia w szkole.

czwartek, 13 listopada 2014

Rozdział 9

                                              "Uważaj jednak, o czym marzysz
                                             bo marzenia czasem lubią się spełniać.
                                             I to niekoniecznie tak,
                                           jak byś chciała."- Katarzyna Michalak
 
 
                 Tajemnica.
~oczami Jacoba~
Zmieszany podążyłem do stołówki. Zlustrowałem wzrokiem pomieszczenie po czym ruszyłem do wolnego, małego stolika w kącie sali. Jeszcze raz przejechałem wzrokiem aby odszukać pewien stolik. Bezproblemowo znalazłem to co chciałem. Mogłem teraz wbić wzrok w siedzących przy nim osobach. Byli to James, mój przyrodni braciszek, Mike, najlepszy kumpel Jass’a  i biedna, drobna, zagubiona Kelsey. Czemu on jej nie powie tej cholernej prawdy?! A no tak. Przecież on tylko potrafi utrudnić człowiekowi życie. Zamiast mi pomóc, robi wszystko aby to co pragnę i trzeba zrobić się nie stało!
Cała trójka śmiała się w najlepsze. Co chwilę wybuchali śmiechem. Gotowałem się ze złości. Dlaczego Kells jest taka ślepa?! Miałem ochotę tam podejść i walnąć Jass’a w mordę. Powinien wreszcie przejrzeć na oczy. Ktoś musi mu wreszcie dolać oliwy do tej pustej łepetyny!
Po chwili przed moją twarzą ktoś zaczął machać ręką. Podniosłem wzrok i ujrzałem twarz Damiena. Wpatrywał się we mnie tymi swoimi wielkimi oczami.
- Hej! Stary, zaraz połamiesz ten stół!
Dopiero teraz do mnie dotarło, że moje ręce gorączkowo zacisnęły się na brzegu stolika. Rzeczywiście, mało brakowało, a bym połamał go na dwie części. Natychmiast oderwałem dłonie. Wskazałem Damienowi krzesło naprzeciwko mnie. Rzuciłem ostatnie spojrzenie w stronę trójki i zająłem się przyjacielem.
- Gdzie Cass?
- Powiedziałem aby odniosła tacki. Widziałem jak zagadała ją jedna z jej koleżanek. Mamy czas- rzekł spokojnie. – Jesteś pewien co do niej? Może lepiej daj sobie spokój- powiedział kiwając głową w stronę Kells.
- Nie! Jestem pewien, że Kells jest właściwą osobą! Nie zrezygnuję. Tym razem James nie pokrzyżuje mi planów. Już dość tego. Ona powinna dowiedzieć się prawdy, a James powinien zacząć mi pomagać. Dobrze wiesz, że nie dam rady sam- mówiłem bardzo cicho lecz stanowczo. Damien trochę mnie rozdrażnił przez co teraz bucham złością. Odchylił się wygodnie w krześle i przyglądał mi się.
- Skoro tak myślisz… Jak chcesz to wszystko… załatwić?
- Nie wiem. Zastanawiam się czy to nie jest najwyższy czas aby… podarować jej amulet- rzekłem niepewnie. Chodziło mi to po głowie już dość długi czas. Czemu nie?
- W żadnym wypadku! Zwariowałeś?! Nie zna prawdy, a ty chcesz zrobić już taki duży krok do przodu?!
- Ja tak tylko… Pomyślałem.
- To źle pomyślałeś- warkną Damien. Na razie tylko na nim mogę polegać. W sumie ma rację.
- Okej. To jakie ty masz pomysły.
- Poczekaj- powiedział spokojnie.- Musisz jeszcze poczekać.
Już otwierałem usta aby coś powiedzieć ale zauważyłem nadchodzącą Cass. Szybko zamknąłem buzię. Damien podniósł się z krzesła.
- Hej Jake- powiedziała Cass podchodząc do nas.
- Cześć.
- To co idziemy- zapytał się Cass. Dziewczyna kiwnęła głową. – Trzymaj się Jacob. Pamiętaj!
Klepną mnie po ramieniu. Zwrócił się w stronę Cassie, objął w pasie i ruszyli do wyjścia. Wyglądali razem tak prześlicznie. Zazdroszczę Damienowi.
Po kilku minutach, kiedy wszyscy zaczęli się zbierać na lekcje, wstałem i wyszedłem z sali. Na dworze lekko mżyło. Przechodziłem właśnie koło hali gdzie odbywał się apel na początek roku. W moich myślach zgromadziło się mase wspomnień z tamtego dnia…
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej! I jak tam tydzień mija? :D
Napisałam dla was ten rozdział, wiem, że krótki ale tak niestety musi być. :)
Co prawda ma on swój urok.
Dziękuję za te wszystkie komentarze! Jesteście kochani!
Czekam na wasze opinie. Następny rozdział w weekend. :D
Pozdrawiam!
 
 

poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział 8.


                                        "Jeśli powtarzasz coś wystarczająco często,
                                        w końcu zaczynasz w to wierzyć."-   Harlan Coben
                                                        
                                                            Prawda.

Szliśmy równymi krokami. Między nami panowała namacalna cisza. Nie powiem, przeszkadzało mi to. Ulice stawały się coraz bardziej puste. Robiło się ciemniej. Drogę oświetlały małe latarenki stojące w równej odległości. Po dziesięciu minutach drogi odważyłam się przerwać ciszę.

- Mógł byś mi wyjaśnić te… wszystkie sytuacje dzisiejsze.

- Obiecałem- oznajmił powoli. Chwilkę zastanawiał się nad odpowiedzią.- No więc jak już zapewne wiesz Jacob, który na apelu bez przerwy ci towarzyszył to mój przyszywany braciszek. Wiesz również, że relacje między nami nie są… najlepsze. Ta poranna sytuacja… Mike sam wie jaki Jake jest. Nieraz nas z kumplami… Ech. Takie sytuacje powtarzały się dość często zaraz po tym jak rodzice nasi postanowili się pobrać. Zbierał tych dwóch kolesi i dręczyli mnie i Mika. W końcu przestali, a dziś… To stało się po tak dużej przerwie. Byliśmy zszokowani. Mika przypuszcza, że jest zazdrosny. O ciebie.

- O mnie? Co ja takiego zrobiłam- nie wytrzymałam. Chciałam natychmiastowych wyjaśnień.

- Mike twierdził, że dobrze by było gdybyśmy trzymali się tylko we dwójkę. Uznałem to za słuszne- powiedział spokojnym głosem. Odpowiedź całkowicie nie pasowała do reszty. Nikogo do siebie nie dopuszczali? A te lalunie to niby co! I jeszcze ci kolesie!

- Tak, bardzo dobrze dziś widziałam jak nikogo do siebie nie dopuszczacie- warknęłam rozwścieczona.

- Nie do końca to miałem na myśli! Jedna z tych lalek siedzących przy mnie na lunchu  to dziewczyna Jaka! Chciałem z nią o paru sprawach porozmawiać, wyjaśnić coś! A ci kolesie… Wyjaśnię ci to kiedy indziej. Teraz tego nie zrozumiesz- gotował się ze złości. Nie widziałam go jeszcze takiego. No może w tedy na przystanku ale to szczegół. Czemu mi nie ufa? Rozumiem, nie znamy się bardzo dobrze ale spędziliśmy ze sobą bardzo dużo czasu. Nic mi innego nie pozostawało jak poczekać.

- Niech ci będzie- mruknęłam.- A ta sprawa z Jess?

- Ach to. No cóż, Jess jest przyjaciółką Jacoba. To chyba jasne, że się nie lubimy. Zawsze będzie tego dziada bronić.

- Nie możecie się pogodzić? Było by wam łatwiej.

- Myślisz, że nie próbowałem? Tyle razy  wyciągałem do niego rękę, a on ją odrzucał. Odrzucał i prowokował do bójki.

- Przykro mi.

- Niepotrzebnie. Choć. Robi się coraz ciemniej. Wracamy- oznajmił.

Grzecznie ruszyłam w drogę powrotną. Więcej nie wracaliśmy do tematu Jacoba i jego kumpli. Dla mnie było to jasne, że muszę się trzymać od niego z daleka.  Nie mam ochoty utrzymywać kontaktu z takimi typami. A wydawał się taki miły.

Pod domem James zatrzymał się. Minę miał pełną troski. W jego oczach dostrzegłam iskierki smutku i czegoś bardzo mocnego. Nie wiem jak to nazwać. Było to bardzo magnetyczne. Tak jakby za coś przepraszał.

- Kells?

- Tak?

 - Mogłabyś mi coś obiecać – zapytał łamiącym się głosem. Głos ten był przepełniony bólem, smutkiem. Nie wiedziałam zbytnio o co mu chodzi. Dopiero po chwili zrozumiałam. Zrozumiałam kiedy było już za późno.

- Oczywiście- rzekłam nieświadoma swojego wyboru.

- Wiem, że to bardzo trudne i będzie dla ciebie bolesne ale nie chcę żeby cię skrzywdził. Proszę, nie utrzymuj bliskiego kontaktu z Jess, dobrze?

- Nie rozumiem.

- Zrozumiesz po jakimś czasie. To jak?

Mam porzucić kontakt z Jess? Moją najlepszą przyjaciółką. Czy to aż tak poważna sytuacja? Przecież niczemu nie zawiniłam. Co miałam teraz robić? Jedyne co mi pozostało to grzecznie przytaknąć. Skinęłam głową na znak, że obiecuję. James zrobił krok do przodu. Nasze głowy dzieliły centymetry. Oddechy mieszały się między sobą. Podniósł rękę i przyłożył ją do mojego policzka. Cały czas uważnie wpatrywał się w moje oczy. Zresztą tak jak ja w jego. Dostrzegłam w nich wielki smutek, ból, troskę. Chciałam go jakoś pocieszyć ale nie umiałam. Patrzył się we mnie przez długą chwilę. Walczył z czymś. Z samym sobą. Widziałam to. Czułam to.

Po chwili opuścił rękę, cofną się o kilka kroków i spuścił głowę. Nie umiałam na to patrzeć. Chciałam mu pomóc. Gdy już miałam zrobić krok w jego stronę, podniósł głowę.

- Dobranoc Kelsey.

- Dobranoc- mruknęłam w odpowiedzi.

I odszedł. Zostawił mnie samą. Samą pod domem w ciemnościach. Patrzyłam jak znika. Długo jeszcze wpatrywałam się w miejsce, w którym znikną. Dopiero teraz poczułam na policzku, dokładnie w tym miejscu gdzie mnie dotkną, lekkie mrowienie. Nawet przyjemne. Pomasowałam policzek, odwróciłam się i podreptałam do domu.

W środku zdjęłam kurtkę i buty. Poszłam do pokoju gościnnego, gdzie jak myślałam, siedziała ciocia z pilotem w ręku. Gdy mnie ujrzała na jej twarzy pojawił się królewski uśmiech. Odłożyła pilot i ułożyła się wygodnie na sofie.

- Ooo… Chodź, Kells. Siadaj i opowiadaj! Jak było? Co robiliście- buzia jej się nie zatykała. Była jak nastolatka. A może nawet gorzej? Klepała miejsce obok siebie. Skakała w miejscu z podekscytowania. Miałam wrażenie, że zaraz zrobi dziurę w sofie. Sorry. Dwie. Dla świętego spokoju, no i dla sofy, usiadłam obok.

- Cześć ciociu, też się cieszę, że cię widzę. Na dworze fajna pogoda, a tak te buty co mi kupiłaś. Świetnie się spisują. Oglądniemy dziś jakiś film? A może zagramy? Hm…- ciocia zrobiła oburzoną minę. Haha! Jak ja kocham ten numer!  Oczywiście ciocia się nie poddała.

- Ale ja pytam na serio! To nie jest zabawne- udawała wzburzenie.

- No chodziliśmy, przewietrzyłam się, porozmawialiśmy trochę…

- Trzymaliście się za rękę? Całowałaś go?

- Nie, to nie tak…- musiałam się lekko zarumienić. Co prawda do żadnych z tych rzeczy nie doszło, choć do tej drugiej… Nie chciałam o tym z ciocią mówić.

- Kells…- nie! Musiała to zauważyć. Szybko odwróciłam głowę i zmieniłam temat.

- Co na kolacje? Jestem głodna jak wilk- przerwałam niegrzecznie.

- Kanapki są na stole- powiedziała zrezygnowana ciocia. Powróciła do poprzedniej pozy i wtopiła wzrok w telewizor.

Wstałam i poszłam do kuchni. Zabrałam się za jedzenie kanapek. Po dziesięciu minutach szłam do swojego pokoju z kubkiem kakała.  Usiadłam na sofie i wykonałam krótki telefon do rodziców. Kiedy odłożyłam telefon ruszyłam do łazienki. Z ciągnęłam z siebie ciuchy i wskoczyłam pod prysznic. Kiedy byłam ubrana w piżamę podreptałam do łóżka. Zapaliłam małą lampkę na nocnym stoliczku po czym zeszłam na dół do cioci.

- Dobranoc, ciociu.

- Dobranoc, Kells.

Wróciłam do łóżka, zaciągnęłam kołdrę pod brodę, ułożyłam się w wygodnej pozycji i zgasiłam lampkę. Było już bardzo późno. Jutro do szkoły więc muszę być wypoczęta. Problem w tym, że nie miałam ochoty. Senność nie złapała mnie. Moje myśli momentalnie uciekły do Jacoba.

Cały czas wracały do mnie widok jego przepięknych oczu. Tego pięknego błękitu… Mogła bym utonąć w tych oczach. Takie same jak Mery. Tej cudownej dziewczynki. Część mnie bardzo mocno pragnęła być blisko niego. Wierzyła, że nie zrobi mi krzywdy. Zamknęłam w sobie tą część. Schowałam ją. Ukryłam w najciemniejszym zakątku. Muszę o nim zapomnieć.

Wkrótce później zasnęłam. Rano obudził mnie dźwięk budzika. Nie miałam ochoty wstawać. Byłam strasznie nie wyspana. Po pięciu minutach leniuchowania, stałam w łazience przed lustrem. Kiedy byłam już ubrana w czarne spodnie i szarą bluzę, uczesana w kucyk i spakowana, czmychnęłam na dół, do kuchni. Przy blacie zastałam swoją kochaną ciocię. Odwróciła się do mnie twarzą, uśmiechnęła szeroko i przywitała. Wskazała mi miskę płatków. Zasiadłam więc do śniadania. Zjadłam w miarę szybko, następnie włożyłam naczynie do zmywarki.

-Och, Kells. O kim tak wczoraj do późna rozmyślałaś? Masz strasznie sine pod oczami- zapytała ze śmiechem Sara. Przejrzała mnie na wylot. Racja rozmyślałam o pewnej osobie, którą dziś będę starać się unikać. Poczułam jak moje policzki się nagrzewają. Cholera. Jak mam się z tego teraz wyplątać? Odwróciłam głowę udając, że coś robię.

- O nikim ważnym- mruknęłam. Ostatnie słowo powiedziałam niemal szeptem.

Ciocia zostawiła mnie w spokoju. Ubrałam się, zarzuciłam plecak na plecy i wyszłam. Gdy zamknęłam za sobą drzwi i odwróciłam się aby ruszyć, oniemiałam. Przede mną, a nawet o kilka centymetrów od mojej twarzy, stał nie kto inny jak James. Uśmiechał się szeroko odsłaniając swoje zęby. Najwidoczniej bawiła go moja mina.

- Cześć. Pomyślałem, że fajnie by było gdybyśmy dziś poszli razem na przystanek.

- Hej. No to chodźmy- rzekłam ucieszona, że dziś ma dobry humor.

Szliśmy krok w krok na przystanek. Nie wracaliśmy do wczorajszej rozmowy. Głównie śmialiśmy się z jakiś głupich rzeczy. Podróż do szkoły również spędziliśmy przyjemnie. Rozstaliśmy się ze śmiechem na przystanku przy szkole. Każdy z nas poszedł pod swoją klasę. Na moje nieszczęście moja pierwsza lekcja jest wspólna razem z … Razem z Jess. Nie mam pojęcia jak to wszystko rozegrać. Nie chcę tracić z nią kontaktu ale obiecałam Jamesowi. Co ona może mi takiego zrobić? Przez chwilkę ta cała sprawa wydawała mi się bardzo głupia. Jacob mógł by mi zrobić krzywdę? Podczas apelu zachowywał się w stosunku do mnie bardzo ostrożnie. Jak z porcelaną. Ale co jeśli to udawał? Modliłam się w duchu aby Jess dziś nie było. Chciałam bym móc się… bardziej przygotować.

Odważnie weszłam do klasy. Jest!!! Jess nie ma! A może jeszcze nie ma? Może idzie do klasy? Siedziałam jak na szpilkach dopóki nie przyszedł nauczyciel i nie rozpoczął lekcji. Rzeczywiście. Jess nie przyszła na lekcje. Odetchnęłam w duchu, że mam czas na ponowne przemyślenie całej tej sytuacji.

Lekcja strasznie się ciągnęła. Jedna sekunda wydawała się być wiecznością. Kiedy zabrzęczał długo wyczekiwany dzwonek, szybko się spakowałam i niemal wybiegłam z klasy. Na dworze na szczęście nie padało. Kierowałam się właśnie do Sali nr. 2. Nagle poczułam rękę na ramieniu. Błyskawicznie się obróciłam. Moim oczom ukazał się James z szerokim uśmiechem. Od razu kąciki moich ust uniosły się tworząc uśmiech.

- Co tam- zapytał James.

- A nic. Jestem właśnie po okropnej lekcji- pożaliłam się. Uśmiechną się jeszcze szerzej.

Zaproponował, że podprowadzi mnie pod salę. Nie chciałam popsuć mu humoru ale z całego serca chciałam się dowiedzieć czy mogę zachować, z Jess i jej przyjaciółmi,  chociażby minimalny kontakt. Tę lekcję miałam właśnie z Cassie. Bardzo ją polubiłam. Pod drzwiami udało mi się zebrać na odwagę. Modliłam się w duchu aby ten cudowny uśmiech wrócił po lekcji. Odpowiedź jaką usłyszałam była… niespodziewana.

- Ach, Kelsey. Widocznie mnie nie zrozumiałaś- powiedział bardzo poważnym głosem. Był przepełniony troską. W jego oczach znów pojawiły się te tajemnicze iskierki co wczoraj. Kontynuował cichym, przyjemnym, troskliwym głosem.- Nie chciałem abyś zrywała wszelkie kontakty z Jessicą i jej przyjaciółmi. Chciałem abyś… Mam nadzieję , że… Chodziło mi oto, że Jess jest przyjaciółką Jacoba, jeśli twoje kontakty były by bardzo z nim bliskie… On cię naprawdę może skrzywdzić. Ta krzywda będzie na całe twoje życie. Na zawsze pozostanie. Nie będzie odwrotu. Teraz może tego nie rozumiesz… Kiedyś mi podziękujesz.

Posłał mi swój ciepły uśmiech i odszedł. Ruszył w stronę swojej klasy. Z jednej strony poczułam ulgę. Dotarło do mnie wszystko. No może to co mnie najbardziej obchodziło, dotarło. Z drugiej strony… Pojawiło się też dużo nowych rzeczy. Czasami nie rozumiem co chce mi powiedzieć. Jak by mówił coś co było bardzo oczywiste. Przynajmniej takie miałam wrażenie. Nie raz w jego obecności miałam ochotę zadać pytanie „ Czy coś mnie ominęło?” .

Zmieszana wkroczyłam do klasy. Od razu moje oczy wychwyciły drobną osóbkę w tłumie grupki. Nauczyciel jeszcze nie przyszedł do klasy. Wszyscy urządzali sobie pogaduszki. Cassie podniosła głowę gdy zatrzasnęłam drzwi klasy i podbiegła do mnie.

- Cześć, Kells!

- Hej, Cass. Co tam?

- A nic. Moją pierwszą lekcją był WOS. Okropny nauczyciel- pożaliła się Cassie. Zrobiła przy tym uroczą minkę.

- No tak. Coś wiem o tym- musiałam przeżyć całe 45 minut, z tym okropnym Jeffersonem, pierwszego dnia szkoły. Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło.

- Usiądziesz ze mną?

- Jasne- odpowiedziałam uradowana.

Lekcja ciągnęła się w nieskończoność. Aby umilić sobie ten czas pisałam z Cass liściki. Bazgroliłyśmy, pisałyśmy o śmiesznych rzeczach. Po prostu było śmiesznie. Kilka razy musiałyśmy się bardzo postarać aby nie wybuchnąć śmiechem na głos.

Gdy zabrzmiał dzwonek ogłaszający lunch, wszyscy uczniowie pędem spakowali się i wybiegli z klasy. Nie śpieszyłam się. Razem z Cassie ze śmiechem opuściłyśmy klasę. Strasznie ją polubiłam.

Na zewnątrz lekko kropiło. Nie zakładałam kaptura. Byłam teraz bardzo zajęta intensywnym myśleniem. Postanowiłam dziś nie siadać razem z przyjaciółmi Jess. Nie bardzo wiedziałam czy teraz powinnam pójść poszukać Jamesa czy po prostu ruszyć w kierunku stołówki. Mam nadzieję, że nie będę musiała znosić towarzystwa lalek Barbie. Z rozmyślań wyrwał mnie głos Cass.

- Idziesz ze mną po Damiena czy idziesz do stołówki zająć stolik?

- Eee… wiesz, dziś nie będę z wami siedziała. Obiecałam Jamesowi- gładko skłamałam.

 - Rozumiem- powiedziała pogodnie. Posłała mi ciepły uśmiech. Właśnie za to bardzo ją polubiłam. Jessica wtrąciła by jeszcze kilka pytań. – To do zobaczenia!

Ruszyła na poszukiwanie Damiena. Zostałam sama. Odprowadziłam ją wzrokiem po czym poszłam szukać Jamesa. Mijałam klasę za klasą. Przyglądałam się grupką uczniów ale nigdzie nie zdołałam dostrzec ani Jamesa, ani Mika. Zbliżając się właśnie do jednej z klas zdołałam dostrzec Jacoba. Był w towarzystwie jednego kumpla. Podniósł głowę i nasze spojrzenia się spotkały. Ruszył w moją stronę. Jego wzrok był magnetyczny. Wręcz przyciągający. Póki byłam o zdrowych zmysłach, odwróciłam wzrok i ruszyłam w inną stronę. Ominęłam kilka innych budynków. Usiadłam na pobliskiej ławeczce. Chciałam odpocząć chwilę. Stwierdziłam, że pójdę do stołówki. Najprawdopodobniej chłopacy już tam dotarli.

Stanęłam na własnych nogach i podniosłam plecak. Miałam się właśnie skierować w stronę stołówki. Niestety, pewien Ktoś staną mi na drodze i nie mogłam go wyminąć. Torował mi przejście! Podniosłam wzrok i napotkałam parę błękitnych oczu. Wpatrywał się we mnie z troską. Na twarzy królował lekki uśmiech. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że stoję przed nim kilka centymetrów. Odchrząknęłam i zrobiłam krok w tył. Nie bardzo wiedziałam jak mam się zachować. Jacob zaś bezwstydnie świdrował mnie wzrokiem.

- Nie ładnie tak kogoś unikać, nie sądzisz?

- Nikogo nie unikam. Po prostu… Miałam ważne sprawy na głowie- warknęłam. Jego uśmiech stawał się coraz większy.

- Jasne. Chodź do stołówki. A właśnie. Jak tam… odnowienie starej przyjaźni z Jess? Dziś jej nie ma tak?

Boże! On nie ma się kogo czepić. Nie wiedzieć czemu, byłam coraz bardziej rozdrażniona jego życzliwością. Gdyby nie wczorajsza rozmowa z Jamesem, dziś byłam bym uśmiechnięta i szczęśliwa jak skowronek, że taki piękny młodzieniec interesuje się kimś takim jak ja. O nie! Jestem już wszystkiego świadoma! No może tego co na razie jest mi potrzebne ale to szczegół. Nie jestem teraz taka naiwna. Niech idzie do tej swojej Lali, a mnie niech zostawi w spokoju!

- Ślepy jesteś czy co?! Tak, jak widzisz, dziś jej NIE MA! Do cholery, daj mi spokój! Idź se do tej Lali, a mnie zostaw w spokoju!

Nie wytrzymałam. Musiałam na niego nakrzyczeć. Cała się gotowałam od złości. Zrobił zdziwioną minę, zmarszczył brwi i ukrył uśmiech. Nie miałam ochoty dłużej na niego patrzeć. Bez wahania wyminęłam go. Nie dane mi było pójść daleko. Odwrócił się błyskawicznie, złapał mnie za łokieć i przyciągną do siebie. Odwróciłam się w jego stronę by dzielnie spojrzeć mu w oczy. Nasze twarze dzieliły centymetry. Nie powiem, bałam się tej całej sytuacji. Nasze oddechy mieszały się ze sobą.

- Kelsey, nie wiem co on z tobą zrobił, co ci powiedział ale wiedz, że jesteś w błędzie- powiedział to ze spokojem. Mówił bardzo cicho, powoli i wyraźnie.

- Nie sądzę- warknęłam.

Wyrwałam się z jego uścisku i ruszyłam do stołówki. Byłam okropnie zła. Czułam w oczach szczypiące łzy. Mrugałam bardzo szybko nie chcąc wydać na światło dzienne żadnej łezki. Szłam szybkim i rytmicznym krokiem  na lunch. Po drodze spotkałam parę osób krzątających się po terenie szkoły. Bardzo chciałam się szybko znaleźć wśród moich przyjaciół. Miałam szczęście, że przynajmniej nie padało.

Gdy doszłam pod drzwi stołówki, zaczerpnęłam duży wdech świeżego powietrza. Nacisnęłam klamkę i weszłam do ciepłego pomieszczenia. Ogarnęło mnie ciepłe powietrze, zapach lunchu i przyjemny klimat.  



     ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
W związku z tym, że miałam dość długą przerwę napisałam dla was rozdział 8. :D
Mam nadzieję, że się podoba. Wiem troszkę namieszałam ale... spokojnie wszystko w swoim czasie! :)
Czekam na wasze opinie!
Miłego czytania! Pozdrawiam!
Dziękuję za komentarze! Naprawdę, bardzo mnie motywują! :)

piątek, 7 listopada 2014

Rozdział 7.



 "Ile osób może jednak powiedzieć,
 że są bezgranicznie szczęśliwe,
 że mają choćby jedną ludzką istotę,
 której mogą całkowicie zaufać?"  - Mario Puzo




                                 Odnowienie.

 

Usłyszałam melodyjny głos. Był słodki jak miód choć lekko piskliwy. Wykonałam obrót aby stanąć twarzą w twarz z osobą wołającą mnie. Gdy spotkałam piwne oczy dziewczyny, która stała naprzeciwko mnie i podskakiwała w miejscu z ekscytacji, przez głowę przeleciało mi mase wspomnień. Tak. To była moja stara przyjaciółka, Jessica. No nie powiem, wyładniała.

Jess ma piwne oczy, które przyciemniają jej jasną karnację , łagodny wyraz twarzy, a szczupła sylwetka dodaje jej dorosłego wyglądu. Krótkie, czarne włosy upięte były w luźnego kucyka. Ubrana była w szarą bluzkę i czarne spodnie.  Nie wiele się zmieniła. Jej twarz zachowała lekko zarumienione policzki i zgrabny nosek. Jej usta tworzyły szeroki uśmiech.

Gdy tylko się do mnie zbliżyła zacisnęła mnie w swoim uścisku.  Ze śmiechem przytulałyśmy się krótki czas. Gdy oderwałyśmy się od siebie obrzuciłyśmy się pytaniami.

- Kelsey! Jeju… Tak dawno cię nie widziałam! Strasznie się cieszę, że zamieszkasz tu!

- Ja też się cieszę, że cię wreszcie spotkałam! Tak strasznie tęskniłam- mimo, że w miarę możliwości starałam się utrzymywać z nią kontakt, nawet jeśli poznałyśmy się jako małe dziewczynki. Była mi naprawdę bliską osobą.

- Ja też tęskniłam. Chodź, zjemy coś w stołówce i porozmawiamy. Przedstawię cię moim znajomym- oznajmiła wesoło. Już miałam się zbierać kiedy uświadomiłam sobie o pewnej osobie. Odwróciłam się do Jamesa.

- James, możemy porozmawiać później? Proszę- poprosiłam go mając nadzieję, że nie będzie się wymigiwać. Kątem oka zauważyłam, że James wraz z Jess wymieniają się srogimi spojrzeniami.  Zrobiłam błagalną minę i wyczekiwałam cierpliwie odpowiedzi.

- Jasne- mrukną przez zaciśnięte zęby. Bardzo mi się to nie spodobało. Nie mówiąc nic więcej obrócił się napięcie i odszedł.

- No to… idziemy- zapytała uprzejmie Jess. Odwróciłam się do niej z szerokim uśmiechem.

- No jasne- oznajmiłam z entuzjazmem.

Obie ruszyłyśmy w stronę stołówki. Gdy weszłyśmy do środka, Jess wskazała mi stół do którego usiądziemy. Siedziało tam już kilka osób. Stanęłyśmy w kolejce, wzięłyśmy jedzenie i ruszyłyśmy. Kilka kroków przed stolikiem zadrżałam. Kolejne nowe znajomości. Usiadłyśmy z Jess obok siebie.

- Cześć wszystkim! Poznajcie Kells. To moja stara przyjaciółka- przedstawiła mnie Jess.

- Cześć, miło cię poznać- uśmiechną się przyjacielsko brunet.- Jestem Damien.

- Hej, jestem Cassie- powiedziała krótkowłosa brunetka wcześniej wtulona w bok Damiena.

- Cześć- mruknęłam nieśmiało.

- Ja jestem Alex- przywitał się chłopak z kasztanową czupryną.

- Hej- odpowiedziałam grzecznie. Na szczęście nikt więcej nie siedział przy stoliku. Mogłam spokojnie usiąść i wdać się w rozmowę. Nienawidzę  witać się z nowymi rówieśnikami. Nie mam zielonego pojęcia jak zacząć.

Usiadłam obok Jess, naprzeciwko mnie siedziała Cassie, obok niej Damien, a pomiędzy nim, a Jess Alex. Nagle sobie przypomniałam o człowieku dzięki któremu teraz tutaj siedzę! Jacob! Gdzie on teraz jest? Czy będzie siedział razem z nami przy stoliku? Tak naprawdę nie widziałam go od momentu kiedy oddalił się ode mnie na hali, tuż po apelu. Zaraz po tym jak go niegrzecznie potraktowałam. Od razu smutno mi się zrobiło. Na szczęście Jess zaczęła coś tam gadać. Zadawała jakieś pytania, zgadując zaraz dojdzie do mojej osoby i obrzuci mnie stekiem pytań. Przestałam się zamartwiać i wciągnęłam się w rozmowę.

- Więc, Kells. Przeprowadziłaś się tutaj aby się uczyć tu ? W tym liceum- zapytał Damien. Nie jestem pewna ale wyczułam nutkę zażenowania. No cóż. Nie dziwię się.

- Tak.

- Nie wolałaś uczyć się w tym twoim Wielkim Mieście? Przecież tam… no… ponoć wyższy poziom nauki no i ten… - jakoś Damien nie bardzo umiał dotrzeć do sedna sprawy chociaż i tak wiedziałam o co mu chodzi. Po prostu nie chciał mnie urazić. Byłam mu bardzo wdzięczna. Uśmiechnęłam się ciepło i odpowiedziałam.

- Owszem, poziom jest wyższy, lepsze nauczanie, większe szanse na lepszą przyszłość… po prostu… moje prywatne sprawy mnie tutaj przyciągnęły- nie chciałam im wszystkiego wyjaśniać. Są mi jeszcze obcy.

- Rozumiem- Damien musiał wyczuć, że nic więcej nie powiem. Nie poruszał już tego tematu.

- No a z tego co widziałem to sami najlepsi zajęli się opieką nad tobą- wtrącił się Alex. Kątem oka zauważyłam jak Jass szturchnęła go… dość mocno w bok. Reszta grupy spiorunowała go wzrokiem. Zresztą, również wyczułam tą napiętą atmosferę.

- Nie rozumiem- powiedziałam wyczekując wyjaśnień. Sprawa ta robi się coraz dziwniejsza.

- Najpierw ten James, a później jego przyrodni brat… koło zataczasz- rzekł swobodnie nie zwracając uwagi na resztę, która gotowała się z wściekłości.

Hola! Czy on powiedział „jego przyrodni brat” ?! Że co! Teraz wszystko rozumiem! Jak mogłam być taka głupia! Nie poznać tego tak od razu! Jacob  opuścił mnie gdy szłam do Jamesa aby uniknąć z nim spotkania. To dla tego James się w nas gapił. Tylko… czy Jake jest taki naprawdę? Czy on naprawdę odrzuca od siebie Jamesa?  To Jake prowokuje wszystkie kłótnie? To prawda? Jacob jest dokładnie taki jakiego James przedstawił? W świetle czarnych i szarych kolorów.  Ciężko mi w to uwierzyć. Nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Czemu James mi nie powiedział? Już dość dużo o nim wiem.

-Alex!- wyrwał mnie głos Jess. Syknęła ostrym głosem do Alexa. Nic sobie z tego nie robił. Wręcz przeciwnie, cała sytuacja go bawiła. Przez tak krótki czas zdążył mnie ocenić i znienawidzić?

- No co? Ja tylko... to prawda- krzykną Alex rozwścieczony. Wstał, zabrał tacę z jedzeniem i odszedł. Przysiadł się do jakiegoś stolika z grupą chłopaków.  Zrobiłam się strasznie zła. Mrużyłam często oczy aby na światło dzienne nie wyłoniły się moje łzy. Nie wiem czemu ale już tak miałam. Kiedy robiłam się okropnie zła ciurkiem spływały mi łezki.

- Nie przejmuj się nim. Nie spodziewaliśmy się tego po nim. Wiesz… sami go znamy do nie dawna- pocieszała mnie Cassie. Uśmiechnęłam się do niej ciepło po czym powróciłam do jedzenia.

Bardzo polubiłam paczkę Jess. Byli wspaniałymi kumplami. Przez resztę lunchu rozmawialiśmy i śmialiśmy się z byle czego. Dowiedziałam się, że na kilka przedmiotów chodzę z Cassie, z Damienem będę widywać się na jednej lekcji tak jak i z Jess. Tak jak przypuszczałam Damien  jest chłopakiem Cassie. Tak słodko wyglądają. Dziewczyna jest niższa do niego o kilka centymetrów co powoduje, że razem wyglądają idealnie. Zaś Jessica marudziła, że jest sama  i nie ma odpowiedniego chłopaczka, który by do niej pasował.

 Pod koniec lunchu udało mi się dostrzec Jamesa. Siedział w towarzystwie Mika, jakiegoś innego chłopaka i dwóch dziewczyn, które wyglądały jak żywe lalki Barbie. Były to blondynki z zakreślonymi ustami na wyzywający czerwień. Okręcały kosmyk włosów wokół palca. Na sam widok miałam ochotę puścić pawia. Mimo wszystko widok był przyciągający. Udało mi się rozpoznać jedną z blondynek. Była to Lauren, dziewczyna dzieląca ze mną ławkę na trygonometrii. Postanowiłam odwrócić wzrok. Następne co ujrzałam to Jacoba, który siedział przy stoliku z jakimś chłopakiem i dziewczyną. Przynajmniej ona była normalna. Jacob musiał wyczuć, że mu się przyglądam. Zwrócił swój wzrok w moją stronę. Spuściłam swoje oczy. Zdążyłam dostrzec w jego magnetycznym spojrzeniu troskę. Koniec! Dość się napatrzyłam i dowiedziałam. Wraz z Jessicą i jaj przyjaciółmi odnieśliśmy tace i wyszliśmy kierując się do swoich klas. Na szczęście miałam lekcję z Cassie. Ruszyłyśmy do Sali nr. 7 szybkim krokiem. Na dworze nie kropiło, a ziemia była wilgotna. Co jakiś czas pojawiały się kałuże.

Kolejne lekcje minęły dość szybko. Wędrując z klasy do klasy starałam się nie spotkać ani Jamesa, ani Jacoba. Owszem chciałam porozmawiać z Jamesem ale wolałam aby doszło do tego jak najpóźniej. Gdybym spotkała Jaka szedł by za mną krok w krok. Był dla mnie bardzo miły ale nie rozumiem tej całej sytuacje pomiędzy nimi. Chciała bym to wyjaśnić. Po lekcjach muszę czekać na autobus dwadzieścia minut więc wykorzystam ten czas na pogaduszki z Jess. W końcu ona zna Jacoba ponoć bardzo dobrze. Z Jamesem rozliczę się podczas drogi powrotnej.

Niestety Jessica nie mogła poświęcić mi czasu. Przyjechał po nią wujek, musiała pojechać załatwić z nim parę spraw na mieście. Powlekłam się na przystanek. Dwadzieścia minut nudy. Rozejrzałam się w poszukiwaniu Jamesa. Niestety, nie dostrzegłam go.  Pewnie chrząta się gdzieś po terenie szkoły z Mikiem. Pozostaje mi tylko cierpliwie czekać.

Autobus przyjechał punktualnie. Usiadłam na wolnym miejscu. Po chwili do autobusu wbiegł nie kto inny jak James.  Miał poczochrane wilgotne włosy. Za nim wkroczyło jeszcze kilku innych kolesi. Pośpiesznie zajął miejsce obok mnie, a jego kumple na wolnych miejscach nie daleko niego.

- Hej! Jak tam lekcje- zapytał dysząc. Zapewne zgrzał się biegiem. Cóż, taki los spóźnialskich. Uśmiechnęłam się lekko i odpowiedziałam grzecznie.

- Okej.

Przez resztę podróży próbował wciągnąć mnie w rozmowy z tymi kolesiami. Z wyglądu i słownictwa nie zdobyli mojej sympatii. Przez cały powrót James nie próbował nawiązać kontaktu tylko i wyłącznie ze mną.  Ułożyłam się wygodnie w fotelu i czekałam na dojazd. Gdy wyszłam z autobusu lekko mżyło. Odwróciłam się w stronę Jamesa z myślą, że ze mną będzie wracał. Nic z tego. Powiadomił mnie tylko, że idzie gdzieś z kumplami i dziś mnie nie odprowadzi. Ze spuszczoną głową ruszyłam do domu. Czyżby omijał mnie? Pewnie wie, że wiem o jego bracie i nie chce ze mną rozmawiać na ten temat. Musi wiedzieć, że będzie musiał stanąć ze mną oko w oko i wyjaśnić mi to wszystko. Na pewno coś ukrywa. Ta sprawa z Alexem… Niepokoi mnie to wszystko.

Weszłam do ciepłego domu. Zdjęłam buty, kurtkę powiesiłam na wieszaku, a szalik ułożyłam na grzejniku. Poszłam w głąb domu na spotkanie z ciocią. Gdy weszłam do salonu ujrzałam małą dziewczynkę bawiącą się pluszowymi misiami. Musiała mnie usłyszeć, podniosła główkę i spojrzała na mnie swoimi pięknymi oczkami. Były koloru głębokiego błękitu. Dokładnie takie same jak Jacoba… Kells! Otrząśnij się!

Nie bardzo wiedziałam jak mam zacząć z nią rozmowę. Miałam wielkie pragnienie zgasić jej niepewność, sprawić aby była śmielsza i nie bała się mnie. Patrząc na dziewczynkę w głowie pojawiły mi się różne sytuacje, w których musiałam mieć podobną minkę.

- Cześć, jesteś Mery, prawda- zapytałam przerywając ciszę.

- Tak. Skąd wiesz?

Ooo… Ma taki słodziutki głos. Godzinami mogłam bym go słuchać. Podeszłam bliżej i kucnęłam przed nią. Zrobiła nie pewną minę. Chwyciłam leżącego przed nią misia w ręce i uniosłam go. Obracałam go chwilkę w rękach. W jej oczach dostrzegłam iskierkę strachu.

- Jestem Kelsey. Mów mi Kells. Ta pani, która się tobą opiekuje to moja ciocia, wiesz? Mieszkam tu- powiedziałam do Małej uśmiechając się.

- Będziesz się ze mną bawić?

- Hm… Najpierw muszę znaleźć ciocię. Wiesz gdzie jest? Muszę z nią porozmawiać- powiedziałam ze śmiechem. Cieszyłam się, że Mery bezwstydnie nawiązuje ze mną kontakt. Zauważyłam, że śmielej się zachowuje.

- Jest u góry. W łazience. Mówiła, że pranie robi. Czy jak wrócisz to pobawisz się ze mną? Proszę- och… jak słodko. Zrobiła proszącą minkę. Wybuchłam śmiechem. Wstałam i oddałam miśka dziewczynce.

- Jak wrócę to raczej tak.

Uśmiechnęła się szeroko pokazując mi swoje ząbki. Mery ma jasnobrązowe włosy do pasa, które miała zaplecione w warkocz. Ubrana była w szare spodenki i różową bluzeczkę z motylkiem.

Wzięłam plecak i ruszyłam na górę. Wstąpiłam po drodze do pokoju, wypakowałam książki i ponownie ruszyłam na spotkanie z ciocią. Gdy ujrzała moją uśmiechniętą twarz, rozpromieniła się.

- I jak, Kells? Fajnie w szkole? Poznałaś kogoś nowego- zadawała pytanie za pytaniem.

- W szkole okej, poznałam kilka nowych osób… Pamiętasz tą Jessicę? Bawiłam się z nią jak byłam mała i przyjeżdżałam tu.

- O tak. Bardzo się lubiłyście. Cudowna dziewczyna.

- Chodzę z nią na kilka przedmiotów. Nauczyciele… myślę, że będą dobrze uczyć.

- Cieszę się, że ci się podoba. Chodź, już ci nakładam obiad. Poznałaś już Mery?

- Owszem, przecudna dziewczynka- naprawdę polubiłam małą. Zazdroszczę  rodzicom tak cudownej córeczki.

- O tak.

Zeszłyśmy na dół do kuchni. Zajęłam miejsce przy stole. Ciocia nałożyła mi obiad i podała. Mmm… Pychota. Spaghetti. Chciałam zachwycać się tą chwilą posiłku ale nic z tego. Mała nie odstępowała mnie na krok. Skakała w kółko wyczekując tego momentu aż odstawię talerz do zmywarki. Kiedy już to zrobiłam pociągnęła mnie do pokoju gościnnego na wyspę swoich zabawek.

Dość długo bawiłyśmy się i śmiałyśmy. Wymyślałyśmy przeróżne gry. Czas zleciał bardzo szybko. Po kilku godzinach podopieczni Mery przyjechali zabrać Małą. Dowiedziałam się, że dziewczynka jest sierotą. Jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Mery podopieczną jest stara przyjaciółka mamy. Nikt inny jej nie został. Biedna. Tak bez rodziny… Taka malutka, śliczna dziewczynka. Aż się łza w oku kręci.

Po wizycie pomknęłam do pokoju. Była dość młoda godzina. Szybko odrobiłam lekcje, powtórzyłam i spakowałam się. Zajęło mi to nie całe dwie godziny. Usiadłam Na sofie i włączyłam telewizor. Skakałam z programu na program szukając czegoś co mnie zainteresuje. Po chwili usłyszałam dzwonek do drzwi. Ciocia podeszła otworzyć.

- Kells! Ktoś do ciebie!

Zdziwiłam się trochę. Zbiegłam po schodach pędem na dół. Zanim weszłam w korytarz, z zakrętu wyłoniła się ciocia z uśmieszkiem zacierając ręce. Co do diabła w nią wstąpiło? Młodzieńcza dusza czy co? Nie wiedząc jaka niespodzianka czaka na mnie w drzwiach ruszyłam korytarzem. Odchyliłam bardziej drzwi i ujrzałam Jamesa.

- Skoro nie pada, godzina młoda… Może przejdziemy się gdzieś- zapytał nieśmiało.

- Hm… Mogę pójść z tobą na spacer jeśli obiecasz mi, że odpowiesz na moje pytania- powiedziałam chytrze.

- Zgoda- powiedział uśmiechając się łobuzersko.

Weszłam w korytarz. Ubrałam buty, zapięłam kurtkę, owinęłam szyję szalikiem i wyszłam ale natychmiast się wróciłam.

- Ciocia! Wychodzę!

Mogłam sobie wyobrazić jaki teraz uśmiech króluje na jej twarzy. Co za diablica! Zamknęłam drzwi i podążyłam do furtki za Jamesem. Na dworze robiło się powoli ciemno. Było coś koło godziny wpół do siódmej. Na szczęście nie kropiło. Pozwoliłam abyśmy trochę oddalili się od domu. Czekałam na właściwy moment aby zadać pytania…




~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witajcie kochani!!!
Strasznie się cieszę z waszych komentarzy.
Bardzo mnie motywują :D
Co do rozdziału... nie wiem co o nim myśleć.
Nie za bardzo mi się podoba. Przepraszam was. Nie postarałam się.
Czekam na wasze opinie :)