06.02 - jeśli ktoś chce jakiś kontakt do mnie ( ask, snap, tumblr), może napisać. Jestem otwarta na nowe znajomości ;)










piątek, 26 czerwca 2015

Rozdział 2. „Czy oni tak w ogóle cię kochają?” ( z serii " I love dream")


Już chyba ze dwie godziny latam za Sam z wywieszonym jęzorem po ogromnym centrum handlowym. Dziewczyna uparła się, że musi mi kupić coś wyjątkowego. Pod tym pretekstem wchodziła do każdego sklepu i dawała nura w wieszaki. Zanim znalazła coś „wartego mi do sprezentowania”, kupiłam sobie już sama kilka bluzek i krótkie spodenki. Sam również wybrała dla siebie kilka ciuszków. Wszystkie swoje torby z zakupami oddała mi pod opiekę, aby mogła sobie spokojnie wszystko oglądać. Szczerze, miałam tego już dosyć. Nogi mnie strasznie bolały, a na palcach już mi się zrobiły odciski od trzymanych reklamówek. Musiałam dość komicznie wyglądać, ponieważ przyłapałam kilka osób mijających się ze mną i przyjaciółką, na tym, że próbowali nie wybuchnąć śmiechem. Niektórzy uśmiechali się wręcz ironicznie. Ale no cóż… Ładna nastolatka z miną zbitego psa i obładowaną torbami z najdroższych sklepów. No błagam was!

- Samie, mam już dosyć…- jęczę po raz setny. 

- Chwilkę…- mruknęła dziewczyna przeglądając kolejne wieszaki ubrań.

  Obróciłam się i skierowałam w stronę sof, zostawiając Sam samą. Usiadłam wygodnie na skórzanej, czarnej sofie, a torby ułożyłam w nogach. Odchyliłam głowę do tyłu i zamknęłam oczy.

   Po sklepie rozległ się pisk. Szybko otworzyłam oczy i usiadłam prosto jak na komendę.

- Kate! Mam! Wybrałam!- piszczała brunetka przebiegając między wieszakami  i półkami z drugiego końca sklepu by mogła stanąć przede mną. Gdy już stała przy mnie pokazała mi swoje znalezisko. Obracała w ręku wieszak z sukienką, prezentując mi swój wybór. Przy tym piszczała i podskakiwała w miejscu jak małe dziecko. Naprawdę, momentami zachowuje się jak… no jak nie na swój wiek. Wszystkie oczy zwróciły się w naszą stronę. Pewnie spłonęłam już rumieńcem.

- Sam, zachowuj się- mruknęłam.

- Proszę, przymierz! Muszę cię w niej zobaczyć! Jest prześliczna! A teraz sio! Do przymierzalni!

  Wepchała mnie do jednej z kabin. Zawiesiłam sukienkę na haczyku. Rzeczywiście, jest ładna i to bardzo. Szybko ubrałam ją na siebie. Pasowała idealnie. Jest kremowa, na dole ma lekkie falbanki, a ramiączka są czarne, koronkowe. W pasie owija mnie delikatna, biała kokarda. Chyba zakochałam się w tej sukience! Ściągnęłam ją z siebie i ubrałam swoje ciuchy. Spojrzałam na metkę sukienki. Tak jak się spodziewałam, jest droga. Westchnęłam głośno. Nie lubiłam, gdy ktoś kupował mi drogie prezenty, a już zwłaszcza moja przyjaciółka. Obie jesteśmy z bogatych rodzin tyle tylko, że ona ma o wiele lepiej. Ma dwójkę rodziców, którzy są nią zainteresowani i kochają ją. Bardzo.

   Przerwałam swoje rozmyślania. Odepchnęłam swoje myśli na dalszy tor. Wzięłam sukienkę i wyszłam z przymierzalni. Sam siedziała na sofie wpatrzona w telefon. Podeszłam do niej. Uniosła głowę znad komórki.

- Przymierzyłaś? Czemu mnie nie zawołałaś? Chciałam zobaczyć ciebie w tej sukience- udała oburzoną. Zaśmiałam się lekko.

- Jest śliczna. Podoba mi się.

- No to idziemy ją kupić!

Wstała uradowana, odebrała mi sukienkę i poszła do kasy. Gdy wróciła, podała mi reklamówkę z prezentem i złożyła krótkie życzenia. Każda z nas wzięła swoje reklamówki i wyszłyśmy z centrum. Zapakowałyśmy się do auta Sam i odjechałyśmy. Włączyłam radio.

- Misja „ zakupy” zakończona pomyślnie!- rzekła wesoło Sam. Obie wybuchłyśmy śmiechem. Ach ta moja Sami. Dziewczyna znacznie odchrząknęła. Dobrze wiedziałam co to znaczy. Co to znaczy dla mnie. Przełknęłam ślinę i czekałam. - Jak myślisz, co dostaniesz od rodziców?

- To co zawsze. Coś bardzo drogiego- odparłam słabo. Skierowałam głowę w stronę bocznej szyby. Nigdy nie lubiłam rozmawiać na temat rodziców. O całej sytuacji wie tylko Sam.

- Bardzo mi przykro…- nie umiała dokończyć.

- Wiem- mruknęłam.

- Wybacz za pytanie, ale tak jakoś… Nie obraź się. Proszę. Nie chcę ci popsuć dnia…- strasznie się plątała. Spojrzałam w jej stronę. Właśnie stanęłyśmy na czerwonym świetle i nawiązałyśmy kontakt wzrokowy. Dostrzegłam w nich trochę wstydu i współczucia.

- Pytaj- powiedziałam szykując się na najgorsze.

- Czy oni… Czy oni tak w ogóle cię kochają?- W moich oczach wezbrały łzy. Nie wytrzymałam i spuściłam głowę. – Ja… Przepraszam. Nie powinnam była…

- Nie, nie szkodzi…- odparłam załamanym głosem. Odczekałam kilka sekund by spokojnie coś powiedzieć nie wybuchając płaczem. Ze spuszczoną głową kontynuowałam.- Ja… Kiedyś bardzo dużo o tym myślałam… I doszłam do wniosku, że… że mnie kochają w jakiś tam sposób. Może nie w taki jaki bym chciała, ale kochają.

- Masz rację. Jeszcze raz, przepraszam. To było głupie z mojej strony- szepnęła. Ruszyłyśmy w dalszą drogę.

   Przyjaciółka podwiozła mnie pod sam dom. Szybko się pożegnałam po czym ruszyłam do domu. Zdjęłam buty, odwiesiłam swoją skórzaną kurtkę i ruszyłam schodami do pokoju. Wyciągnęłam wszystkie bluzki i ułożyłam na półce. Sukienkę zawiesiłam w szafie. Przebrałam się w domowe ciuchy składające się z szarej, luźnej bluzki i spodni dresowych. Zbiegłam schodami do kuchni, w której urzędowała Lucy.

- Witaj, Kate! Wszystkiego najlepszego, skarbie! Jak było na zakupach?

- Fajnie. Sam kupiła mi śliczną sukienkę- powiedziałam z szerokim bananem na twarzy.

- To świetnie! Siadaj, zjedz obiat. Tort będzie pod wieczór- powiedziała z tajemniczym uśmiechem.

- Dobrze.-  mruknęłam.

- Smacznego- powiedziała gosposia stawiając przede mną talerz z jedzeniem.

  Podziękowałam grzecznie i zabrałam się za obiad. Po zjedzeniu poszłam do pokoju. Ułożyłam się wygodnie na moim wielkim łóżku, założyłam słuchawki i zamknęłam oczy.

 

                                                       ***

Przebudziłam się kilka minut po dziewiętnastej. Wyszłam z pokoju i skierowałam się do jadalni. Usłyszałam odgłos rozmowy dochodzący z pokoju gościnnego. Skierowałam się w tamtą stronę. Stanęłam w progu pokoju. Mama siedziała na sofie, a tato krążył po pokoju. Gdy mnie dostrzegli, ucichli.

- Wiedź, Katherin- pierwsza głos zabrała moja rodzicielka. Westchnęłam i usiadłam naprzeciwko mamy na białej, skórzanej, pojedynczej sofie.

- Jest sprawa, Katherein- powiedział ojciec siadając u boku matki. Zawsze mówili do mnie pełnym imieniem. Jedynie kiedy się na mnie wkurzali, używali skróconej wersji mojego imienia. Zwroty typu „skarbie”, „kochanie” , „córeczko”, są zarezerwowane jedynie na kolacje biznesowe.

- Słucham- powiedziałam w końcu. Inaczej nikt z nich by nie zaczął.

- Za dwie godziny,- odezwał się ojciec- przyjdzie na kolację do nas prezes, z którym moja firma chciałaby podpisać kontrakt. Razem z nim przyjdzie jego żona i syn. Jest o rok starszy od ciebie… - przerwał. O nie! Nie, nie, nie! Już dobrze wiedziałam do czego zmierza.

- Ubierz się ładnie, Katherino- rzekła matka. Zapewne próbowała załagodzić sytuację. Wstałam gwałtownie.

- Nie! Mam tego dość! Ubiorę się ładnie, usiądę do tego cholernego stołu z wami i gośćmi, będę udawać z wami tę jakże szczęśliwą, kochającą się rodzinkę , ale nic więcej! Nic!!!

- Kate!- krzykną ostrzegawczo ojciec, stając na równe nogi.

- Dziś robię to, co chcę! Mam dziś urodziny, zapomnieliście? Mam już 17 lat!

- Kate, masz się w tej chwili uspokoić!- ostrzegła mnie matka.

   Łzy wezbrały się w moich oczach. Szybkim krokiem wyszłam z pokoju. Skierowałam się na schody. Zanim moja noga dotknęła pierwszy stopień, obrzuciłam szybkim spojrzeniem zdjęcie mojego brata.

- Nie wiem jak doszło do wypadku, ale gdybyś bardziej uważał, teraz by było inaczej!- syknęłam do zdjęcia. Włożyłam w te słowa tyle jadu, na ile tylko mnie było stać. Z oczy zaczęły lecieć krople łez.

   Wbiegłam do pokoju i szczelnie zamknęłam drzwi. Zsunęłam się na podłogę i skuliłam. Zaczęłam szlochać cichutko. Moi rodzice są okropni. Oni mnie nie kochają. Jestem dla nich niczym…

 
 
 
_______________________________
Dość długo nie dawałam o sobie znaku życia. Od kilku dni zastanawiam się nad decyzją dotyczącą opowiadania o Kelsey. Póki co, wena powraca, mam zaplanowaną połowę rozdziału i za tydzień, półtora może się pojawić. Dziękuję bardzo za waszą cierpliwość i chęć do pomocy. Mam nadzieję, że do następnego uporam się z decyzją i napiszę wam o co mi chodzi ;)  Niemniej, bardzo dziękuję za wszystko. Dziś skończył się rok szkolny, zaczęły się wakacje, a co za tym idzie; mnóstwo czasu jakiego mi brakowało. Dajcie mi go jeszcze trochę, a postaram się was zaskoczyć.
Pozdrawiam!

wtorek, 5 maja 2015

Rozdział 1 " Taki już mój świat" ( z serii " I love dream!" )


Obudził mnie dźwięk dzwonka od mojego telefonu. Sennie wymacałam urządzenie, które leżało na nocnym stoliku. Nie sprawdzając na wyświetlaczu kto dzwoni, nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam telefon do ucha.

- Halo?- bąknęłam nerwowo, a zarazem sennie.

- Kate? Kochana, czy ty spałaś?- Usłyszałam zdziwiony głos Sam dobiegający z drugiej strony słuchawki.

- Yyy… No tak. Obudziłaś mnie!- powiedziałam zła na przyjaciółkę.

- Jest 10.30, a ty śpisz?!

- Która?!- Zapytałam zdziwiona szeroko otwierając oczy. Usiadłam na łóżku i na chwilkę oderwałam telefon od ucha. Spojrzałam na wyświetloną godzinę. Rzeczywiście. Było po wpół do jedenastej. Cholera! Jak mogłam tak długo spać?!

- Ech, no dobra. Wybaczam ci. W końcu dziś są twoje urodziny…- powiedziała przyjaciółka. Lekko uśmiechnęłam się pod nosem.

- Dzięki. Za pół godziny możesz po mnie przyjechać-  powiedziałam z mniejszym entuzjazmem.

- Oki. Tylko bądź gotowa!- Powiedziała z udawaną groźbą Sam. Zaśmiałam się do telefonu.

- Tak jest!

   Obie wybuchłyśmy śmiechem. Przeprosiłam dziewczynę jeszcze raz po czym rozłączyłam się. Wyskoczyłam z łóżka i podeszłam do szafy. Wygrzebałam z niej czarne rurki i do tego luźną, szarą, dłuższą bluzkę z napisem. Z tymi ciuchami pobiegłam do łazienki. Tam wykonałam poranną toaletę, ubrałam się, a brązowe, lekko pofalowane włosy do łopatek, spięłam w luźnego kucyka. Zrobiłam leciutki makijaż i gotowe!

  Stałam jeszcze chwilkę przed lustrem. Nie jestem jakąś tam pięknością. Moje ciemne włosy świetnie pasują do moich niebieskich oczu. Jestem szczupła i średniej wielkości. Po prostu przeciętna nastolatka.

   Zbiegłam szybko po schodach do kuchni. Oczywiście dom był pusty. Rodzice od śmierci Mike’a oddali się całkowicie pracy. Jako, że mój brat zginą gdy miałam miesiąc, opiekowała się mną pani Lucy. Do dziś, kobieta -w już podeszłym wieku- zajmuje się domem. Bynajmniej nie jestem sama w tym wielkim „apartamencie”, gdy rodzice uciekają do pracy. Mama jest architektem. Dobrze się zna na pracy, dzięki czemu ma dużo klientów. Tato zaś, jest prezesem firmy elektroniki. Czym tak konkretnie się zajmuje to nie wiem. Właściwie to nie wiem prawie nic o pracy żadnych z moich rodziców. Mijamy się tylko wieczorami, rzadko kiedy rano, a z przymusu w niedziele. Zaś kiedy ojciec ma jakieś rozmowy kolacje biznesowe- oczywiście odbywają się u nas, w domu- udajemy kochającą się rodzinkę. Jest to nie do zniesienia. I pomyśleć, że jedna głupia chwila, nieodpowiedni moment jest temu wszystkiemu winien.

   Spojrzałam na zdjęcie wiszące u stóp schodów. Na nim był mój słodki braciszek. Braciszek, którego nigdy nie poznałam i nie poznam. Na jego twarzy gościł szeroki uśmiech ukazujący krzywe zęby. Był cały czymś osmolony. Przypuszczam, że jakimiś smarami i olejami, ponieważ w tle widać garaż z autem. Niestety nie mam pewności. Ilekroć w dzieciństwie pytałam o chłopca, rodzice zgrabnie pomijali temat. W końcu przestałam pytać. Nawet nie wiem do końca jak zginą. Jedyne czego się dowiedziałam od gosposi to tego, że był jakiś wypadek, miał duże obrażenia wewnętrzne i lekarze nie zdołali go uratować. Nic więcej nie chciała mi powiedzieć. Wiek i datę jego śmierci odczytałam z tabliczki nagrobkowej.

  Moje rozmyślania przerwał dzwonek od drzwi. Ocknęłam się, pobiegłam do kuchni, chwyciłam jabłko i sok pomarańczowy. Wszystko wrzuciłam do mojej torebki wraz z portfelem i dokumentami. Podbiegłam do drzwi. Krzyknęłam szybko „ Chwila!”  i wzięłam się za ubieranie butów. Narzuciłam na siebie lekką, skórzaną kurtkę i otworzyłam drzwi.



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I tak oto wygląda rozdział pierwszy. Aby blog nie był taki opuszczony, wstawiam że tak powiem, byle co. Moją inną twórczość. Dostałam jeszcze inny pomysł na nowe ff no i zobaczymy jak to wszystko wyjdzie. Zapraszam również na moją pierwszą recenzję:  http://rezenzje-ksiazek.blogspot.com/2015/04/szeptem-becca-fitzpatrick.html
Tak w ogóle jest tu jeszcze ktoś? Mam dla kogo pisać?
Pozdrawiam was, kochani!;*

czwartek, 23 kwietnia 2015

" I love dream" - Prolog


Do szpitala wbiegło państwo Sky. Mężczyzna trzymał na rękach swoją miesięczną córeczkę, natomiast kobieta roztrzęsiona szybkim krokiem kierowała się do recepcji. Zdenerwowane małżeństwo pragnęło się dowiedzieć jakichkolwiek informacji. Kobieta przepychała się przez kolejkę do recepcjonistki.
- Przepraszam, proszę pani? Proszę pani!- Kobieta na siłę próbowała zwrócić na siebie uwagę. Jej głos przepełniony bólem, strachem i zdenerwowaniem stał się piskliwy.
- Już, już. Chwileczkę, tu jest kolejka.- zbeształa panią Sky, recepcjonistka.
- Mamy czekać?! W kolejce?!
- Karen- upomniał żonę mąż. Miał lekko chrapliwy głos pełny bólu. - Potrzymaj Kate. Przepraszam panią. Musimy jak najszybciej dowiedzieć się informacji. Nasz dwunastoletni syn, Mike, został tu przywieziony. Z wypadku.
- Och. Rozumiem. No cóż. Operują go w tej chwili. Tylko tyle wiem. Reszty informacji dostarczy wam lekarz…
- Operują go?! Mojego syna…- załkała kobieta. Roztrzęsionymi rękami kołysała swoją małą córeczkę. Przytuliła ją mocniej do serca i pocałowała w czoło.
- Windą na drugie piętro. Tam dowiedzą się państwo więcej.
- Dobrze dziękujemy- powiedział z gulą w gardle mężczyzna.
  Objął żonę ramieniem i ruszyli do wind. Przywołali jedną guzikiem po czym wsiedli do środka. Gdy winda zatrzymała się na drugim piętrze, wysiedli i szukali jakiegoś lekarza. Po pięciu minutach rozmawiali z ordynatorem oddziału.
- Moi chirurdzy właśnie go operują. Chłopiec ma duże obrażenia. Złamane kilka żeber, rękę, wszystko w środku…- kobieta przerwał mu płaczem. Nie potrafiła przyjąć do wiadomości, że jej syn jest w tej chwili w ciężkim stanie. Była by gotowa zamienić się z nim miejscami. Z całego serca pragnęła umrzeć byle by ocalić  jego życie.
-Ciii… - głaskał żonę mężczyzna.- On przeżyje?
-Jest to…- ordynator zacisną usta. Z bólem wymalowanym w oczach spojrzał na małżeństwo z dzieckiem.- Jest to mało prawdopodobne.
Kobieta wybuchła większym płaczem. W oczach mężczyzny wezbrały łzy. Przycisną jeszcze mocniej żonę i córkę do piersi.
- Nie powinniśmy mu pozwalać iść na ten rower!- powiedziała z wyrzutem Karen.- Gdyby nie poszedł, nic by się nie stało! Tyle idiotów teraz jeździ po ulicach! To nasza wina.
W tej chwili z Sali zabiegowej wyszedł chirurg. Wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę. Cały jego strój był ubrudzony krwią. Spuścił głowę i podszedł bliżej.
-Chłopca…- przełkną głośno ślinę.- Chłopca nie udało się uratować. On… nie żyje.
- Nie. Nie, nie, nie. To nie możliwe!- Karen była zrozpaczona. Jej serce pękło na tysiące kawałków. Mąż odebrał jej córkę z rąk.- Nie!!!
- Tak mi przykro…- powiedział ze współczuciem chirurg.

-Nie!!- Kobieta jeszcze głośniej krzyknęła.
Mała Kate zaczęła płakać. Mężczyzna zaczął kołysać i uspakajać córkę. Po jego policzkach ściekło kilka łez. Starł je wierzchem dłoni. Karen osunęła się na swoje kolana. Ukryła twarz w dłoniach i płakała. Mąż przykucną przy jej boku, obiją ramieniem i wtopił twarz w jej włosy. Kobieta objęła go za szyję i popłakiwała. 
 
 
 
_____________________________________________________
Witajcie! Jest to prolog należący do opowiadania " I love dream". Opublikowałam go tutaj ponieważ, nie wiem czemu, ale mam problem z napisaniem nowego rozdziału przygód Kelsey. Jest to uciążliwe. Nie wiem kiedy napiszę coś nowego i przede wszystkim sensownego. :/  Trzymajcie kciuki!
A tak z innej beczki. Kto pisał test gimnazjalny? Jak wam poszło?
Pozdrawiam! ;*

sobota, 11 kwietnia 2015

I love dream! ( zapoznanie się z opowiadaniem)

                                       I love dream!



Opis:
Jeden feralny dzień.
Jeden nieodpowiedni moment.
Jeden nieprzemyślany ruch.
Jedna sekunda ...
... i nagle tracisz wszystko.

Historia Kate nie zaczęła się najlepiej. W jednym dniu wszystko uległo zmianie. Nic już nie jest takie same.
   Ból, cierpienie, miłość, wytrwałość...
To wszystko człowiek musi sam doświadczyć.

"- Czemu to wszystko musiało przytrafić się mnie?! Czemu?!- szlochałam przez łzy. To wszystko jest za trudne. Mam już dość.
- Przytrafiło się tobie, ponieważ tylko ty jesteś na tyle silna żeby to znieść- powiedziała łagodnie, ścierając  łzy z mojego policzka. Uniosłam lekko kąciki ust."

Zapraszam na czytanie mojego nowego opowiadania! :) Wszystko jest mojego autorstwa i proszę nie kopiować tego.
Miłego czytania! ;***



____________________________________________
Zapraszam! Niestety linku nie mogę :( Usuwa mi go i wyskakuje jakaś informacja) Ale jeśli ktoś jest chętny na przeczytanie są dwa sposoby! ;)
1. Wejść na: wattpad.com, znaleźć mój profil ( Grey213) i tam w moich pracach będzie opowiadanie z tym tytułem.
2. Jeśli ktoś chce sobie oszczędzić szukania może napisać na mój email*. Spróbuję przesłać link :)

Może kogoś zainteresuje. Byłabym wdzięczna za jakąkolwiek gwiazdkę nie mówiąc już o komentarzach ;) Czy rozdziały z tego opowiadania będą tutaj się pojawiały- szczerze jeszcze nie wiem. Zobaczymy. ;)
Pozdrawiam i do zobaczenia w następnym rozdziale! :***


* p.zymanczyk@gmail.com

czwartek, 2 kwietnia 2015

Rozdział 20.


Dedykuję ten rozdział wszystkim, którzy czekali na nowy rozdział! ;***



~~ oczami Jacoba~~

   Już siedzę u ojca z jakąś godzinę. W kółko nawija o historii Starych Ksiąg. Do tej pory nie wspomniał o niczym nowym. W myślach ciągle modliłem się o to, aby przestał gadać i zamkną tą swoją mordę. Próbowałem zadać kilka pytań, które mogłyby go nakierować na temat, którym byłem zainteresowany. Niestety, nie dał się zwieść. Ach ten kochany ojczulek. Najwidoczniej będziemy musieli szukać pomocy u ciotki psychopatki ( czytaj; wyroczni, wiedźmy. Jak kto woli. Wszelkie określenia dozwolone.). Bynajmniej jej będziemy mogli wszystko powiedzieć. Chociaż prawdę mówiąc, nie za bardzo mam ochotę na wizytę u niej. Gdy byłem u tej wariatki ostatnim razem - czyli w tedy gdy Kelsey była ze mną w stajni- nękała mnie tymi swoimi różnymi ziółkami przez tydzień. Było to wprost nie do zniesienia. Błagam, tylko nie pytajcie po co chciała mi wcisnąć te zielsko! Zamknięty temat!

  A teraz gdy będziemy musieli koniecznie pójść do niej z wizytą i gapić się w tą szklaną kulkę z podstawką, zbiera mi się na wymioty.

- To wszystko co wiem- przerwał mi w tych okropnych rozmyślaniach ojciec.-  Masz jakieś pytania?

- Yhm… Nie- odchrząknąłem.- Już pójdę.

   Podniosłem się na równe nogi. Obszedłem fotel, na którym siedziałem przez długą godzinę i podszedłem do drzwi. Czułem na swoich plecach wzrok ojca. Nie śmiałem jednak spojrzeć mu w oczy. Nacisnąłem klamkę i otworzyłem drzwi. Dopiero w tej chwili obróciłem się po raz ostatni do śledzącej mnie wzrokiem, osoby.

- Dziękuję za te wszystkie informacje. Z pewnością się przydadzą- do zaśmiecenia mi jeszcze bardziej umysłu. Nie powiedziałem tego na głos, jednak w myślach nie mogłem się powstrzymać. Uśmiechnąłem się delikatnie i wyszedłem.

  Skierowałem się do drzwi wejściowych. Gdy już byłem na zewnątrz, dokładnie się rozejrzałem. Niebo było pochmurne i lekko kropiło. Wyciągnąłem telefon i sprawdziłem na wyświetlaczu godzinę. Wpół do dziewiątej. Muszę się pośpieszyć. Rozejrzałem się jeszcze raz bardzo dokładnie. Zlustrowałem wszystkie okna wzrokiem. Nikogo nie dostrzegłem. Pozwoliłem, aby moją skórę na palcach przeszyło ukłucie. W sekundę moje paznokcie zamieniły się w długie pazury bestii. Podszedłem do auta ojca, ustawionego na podjeździe przed drzwiami frontowymi. Przez całą długość pojazdu przejechałem pazurami po całej karoserii. Gdy skończyłem robotę, uśmiechnąłem się łobuzersko i dałem nura w las.

 

 

 

 

~~ oczami Kelsey~~

   Całą noc przewracałam się z boku na bok. Strasznie się bałam. Nie mam pojęcia o co chodziło. Mówił coś o piątce odmieńców. Czyli ci co mnie zamienili. Ale chwilka! Były tam tylko cztery obce osoby. Dwie kobiety i dwaj mężczyźni. Piątą osobą był Alex, ale on jest upadłym aniołem. On na pewno nie zalicza się do grupy odmieńców. Musi być ktoś jeszcze. Ktoś, kogo nie było przy tym wydarzeniu. Albo był, a ja nie dostrzegłam tego kogoś. Byłam słaba i pod wpływem mocnych środków odurzających. Mogłam coś pominąć. W głowie przemkną mi obraz po przebudzeniu. Gdy się ocknęłam, widziałam mężczyznę, który siedział w ciemności. Skupiłam całe swoje myśli by przywołać ten obraz ze szczegółami. Miałam dwie opcje kto to mógł być. Albo Alex, upadły anioł, albo… ten piąty odmieniec.

  Ale, kim są odmieńcy? Przełknęłam głośno ślinę. Może to jacyś… eee… należyciele do tej obcej rasy, którzy czymś tam się różnią od tych, no… tych bardziej naturalnych.

  Trochę ciężko mi mówić na to wszystko. To nienormalne, żeby istniały jakieś stwory i olbrzymy. A co dopiero ludzie - a raczej coś z wyglądu człowieka- zmieniające się w bestię gigantycznych rozmiarów. A żeby było jeszcze fajniej, może kontrolować swój wzrost. A, no właśnie! Co najważniejsze, pociągają te bestie, oczywiście nie kto inny jak ludzie! I ja właśnie do tych potworów się zaliczam. Kto obiecywał, że będzie łatwo, co?

  Nigdy nie zaakceptuję tego kim jestem. Nigdy. I nie zamierzam się z tym ukrywać. Nie wybrałam sobie tego. Zrobili to nie pytając się mnie o zdanie. Czas zmienić swój charakterek, Kells.

   Przytłoczona swoimi myślami, zwlekłam się z łóżka. Podeszłam do okna i rozsunęłam rolety. Przez kilka sekund serce biło mi jak oszalałe. Bardzo się bałam, że zobaczę podobny widok do wczorajszego. Obcego mężczyznę czyhającego na mnie. Jestem bardzo ciekawa, co by się stało, gdyby chłopacy nie wparowaliby do mojego pokoju. Czy Alex powiedziałby mi wszystko? Skłamałby?

   Oparłam czoło o zimną szybę. Za oknem była pogoda typowa dla tej części kraju. Zachmurzone niebo i lekka mżawka. Normalka. 

    Wyszłam z pokoju Jessicy. Ciekawe kiedy wraca. Skoro musiała zawrócić i zmienić plany co do wizyty u Najwyższych, to powinna być tu za niedługo. Może z nią uda mi się porozmawiać. Zresztą, skoro widzi przyszłość, no i byłyśmy w dzieciństwie bardzo zżyte- i dalej jesteśmy-  to czemu miałabym nie rozmawiać z nią szczerze? James i Jacob z pewnością nic nie wiedzą o tym, że anioł powiedział mi coś o tym dostarczeniu i odmieńcach. Zapewne wyciągnęliby ode mnie informacje, a na moje pytania by nie odpowiedzieli. A tak się bawić nie zamierzam. Chociaż co do Jess, też nie mam pewności, że wszystko mi powie. Możliwe, że ujawni tylko cząstkę- która zapewne będzie najmniej ważna- i powie chłopakom. Stąpam teraz po bardzo kruchym lodzie. Ta cała niewiedza mnie dobija. Mam ochotę wykrzyczeć wszystkim wszystko. Co sądzę o tym całym chorym świecie pełnym magii, co myślę o tym czym się stałam i całym tym traktowaniu. Co ja jestem, lalka porcelanowa?!

   Całą drogę do pokoju przebyłam rozmyślając. Z szafy wyjęłam jakieś z wierzchu ciuchy. Pomaszerowałam do łazienki. Tam wykonałam poranną toaletę. Tak jak codziennie od dnia, w którym zostałam przemieniona, poświęcam kilka minut na swoje odbicie w lustrze. Rozwinęłam bandaż. Rana wciąż się nie goiła. Zrobiłam nowy opatrunek i z westchnięciem opuściłam łazienkę, a następnie pokój. Zeszłam po schodach i ruszyłam do kuchni. Szłam powoli gdyż nie śpieszyło mi się. Mogłam spokojnie pooglądać ściany długich korytarzy.

    Korytarz był ciemnobordowy. Co kilka metrów znajdowały się duże, drewniane drzwi. Nie miałam ochoty nawet sprawdzać co za nimi się znajduje. Moją uwagę, bardziej przyciągnęło kilka obrazów wiszących na ścianie. Jeden przedstawiał jakiegoś dostojnego mężczyznę z lekkim zarostem i mundurem starowiecznej Anglii. Następny obraz przedstawiał pokój dziecięcy. Meble, całe wnętrz było w stylu średniowiecza. Reszta obrazów, albo przedstawiała dom, pokój -czy coś w tym stylu- albo po prostu zwykły krajobraz. Mimo, że każdy był inny, miały ze sobą coś wspólnego. Mianowicie, wszystkie były z charakterem starych czasów, a ich kolorystyka składała się z ponurych kolorów.

   Ostatni raz przeleciałam wzrokiem po obrazach i ruszyłam dalej.  Do moich uszu doszedł dźwięk przesunięcia krzesła. Ktoś był w kuchni. Mimowolnie na moją twarz wkradł się uśmiech. Bynajmniej nie będę sama. Przekroczyłam próg i ujrzałam Jamesa krzątającego się po kuchni. Od razu mnie zauważył. Nieśmiało weszłam do pomieszczenia i usiadłam na krześle.

- Jak się spało?- ciszę przerwał James, zadając niepewnie pytanie. Przełknęłam głośno ślinę. Przeniosłam wzrok na ręce. Splotłam palce na stole i zaczęłam się nimi bawić.

- Nie za dobrze- przyznałam. Na powrót nastała cisza. Znudzona swoją zabawą, rozejrzałam się po kuchni. James westchną cicho i oparł się ścianę. Wtopił swoje złote oczy w jakiś widok za mną. Przytłoczona moimi wszystkimi myślami, czułam, że muszę zadać jakieś pytanie. Chwilkę się zastanowiłam, o co mogłabym zapytać. Z pewnością o coś, co zachęciłoby go do mówienia. Po chwili miałam już pytanie ułożone w głowie. Odchrząknęłam dyskretnie, ale zapewne usłyszał to bardzo wyraźnie.- Kiedy wraca Jess?

 - Dzisiaj wieczorem z tego co mi wiadomo- odparł jednocześnie przenosząc wzrok na mnie. Jego twarz była kamienna. Nie wyrażała żadnych emocji. Był zły? Na mnie?

- Tak tylko pytam…- mruknęłam nieśmiało. Spuściłam wzrok. Nic nie odpowiedział. Czyli jest zły. – Coś się stało?

- Nie, Kelsey. Wybacz, ale muszę cię opuścić. Kuchnia jest do twojej dyspozycji. Nie byłaś jeszcze na polowaniu, więc musisz być głodna- posłał mi delikatny uśmiech i wyszedł.

   Wstałam od stołu i ruszyłam do spiżarni. Wyciągnęłam produkty przydatne do przyrządzenia omletów. Zrobienie ich nie zajęło mi dużo czasu. Po nałożeniu apetycznie wyglądającego jedzenia na talerz, zabrałam się za jego skonsumowanie.

    Pół godziny później kończę chyba szóstą porcję omletu. Jake miał rację. Jedzeniem ludzkim się nie najem. Jak na razie, zaspokoiłam jako tako głód. Tylko na jak długo? Zabrałam talerz i wsadziłam go do zmywarki. Posprzątałam po sobie i wyszłam z kuchni. Nie bardzo wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Tak więc krzątałam się po całym domu. Nigdzie nikogo nie znalazłam. Gdzie się wszyscy podziali?

   Gdy po raz etny schodziłam po schodach w dół, dostrzegłam zwierzęcą postać. Futro wilka było szare, typowy kolor Nathana. Kierował się w stronę wyjścia frontowego. Chyba mnie nie dostrzegł.

- Nathan!- krzyknęłam niepewnie.

   Wilk natychmiast obrócił się w moją stronę. Jego czarne ślepia skrzyżowały się z moimi krwistymi oczami. Obrócił się w stronę schodów i znieruchomiał bacznie mi się przyglądając. Dopiero teraz zorientowałam się, że stoję w miejscu. Pokonałam szybko kolejne schodki. Gdy byłam już na dole, zawahałam się. Nath stał w dalszym ciągu spokojnie. Był wielkości przeciętnego wilka. Przez chwilę nie wiedziałam jak się zachować. W końcu nie miałam okazji z nim się jakoś… szczególnie związać, zaprzyjaźnić czy coś tam. Muszę się liczyć z tym, że Nathan jest mi obcy no i też w jakiś sposób…  ma tę cząstkę… eee…. Wyglądu człowieczego, mężczyzny. Chociaż stoi tak teraz grzecznie, nie robi gwałtownych ruchów zapewne dla tego, żeby mnie nie wystraszyć. No i wczoraj uratował mnie…

   Przełamałam pierwsze lody. Podeszłam do grzecznie wyczekującego wilka. Wyciągnęłam rękę i delikatnie dotknęłam jego puszystego futra. Aby mnie ośmielić, Nath uniósł głowę i przyłożył ją do mojej ręki. Uśmiechnęłam się delikatnie. Uklękłam obok niego. Coraz odważniej, podrapałam go za uchem. W wyrazie wdzięczności i zadowolenia, westchną głośno. Położył swoją łapę na moim kolanie.

- Dziękuję ci. Wiesz, za wczoraj- powiedziałam nieśmiało.

  Wilk wyprostował się na swoich wszystkich czterech łapach. Schylił swój kosmaty łeb i musną wilgotnym nosem moją rękę w miejscy, gdzie bandaż zakrywał moją ranę. Pochyliłam się i wtuliłam swoją twarz w jego futro. Nie protestował. Wręcz przeciwnie. Przysuną się bliżej. Poczułam jak po policzkach spłynęły mi łzy. Przez moją rękę przeszło coś w stylu prądu. Mocne ukłucie, a potem zapach świeżej krwi doszedł do moich nozdrzy. Ze strachu gwałtownie się wyprostowałam. Nathan zastygł w bezruchu. Posłałam mu krótkie, przepraszające spojrzenie. Kolejne ukłucie w ręce. Odwinęłam bandaż. Z rany ciurkiem leciała krew. Skóra wokół rany niemiłosiernie szczypała. Zrobiła się nieprzyjemna w dotyku, napuchła i przybrała czerwony kolor. Tak jakbym się poparzyła, tylko to o wiele bardziej bolało i piekło. Kolejna fala łez spłynęła mi po policzkach. Ścisnęłam dłoń w pięść. Szybko zawinęłam bandaż, wstałam i pobiegłam do pokoju. Ledwo pokonałam schody. Ból był coraz bardziej intensywniejszy. Miałam ochotę krzyczeć. Zacisnęłam usta w cienką linię. Na górze prawie czołgałam się po ziemi. Po drodze minęłam lekko uchylone drzwi. Co dziwne, były jedynymi otwartymi. Wszystkie inne były zamknięte. Przechodząc obok nich usłyszałam jakieś głosy. Zatrzymałam się gwałtownie. Dobrze wiedziałam do kogo należą. Przycisnęłam swoje ciało do ściany, zacisnęłam usta i nasłuchiwałam. Wiem, że to niegrzeczne, ale cóż…

- …nic nowego. Pozostaje nam tylko iść do tej wariatki i szukać listu- rozdrażniony głos Jacoba przyprawił mnie o ciarki na plecach. Jaki list? Co za wariatka?

- Mówiłem ci- odparł zirytowany James.- Jeśli coś wie to zachował to dla siebie. O Kelsey na razie nikt nie może się dowiedzieć….

- Z wyjątkiem tej wariatki- wtrącił niegrzecznie Jake.  James westchną głośno.

- Z wyjątkiem jej. Choć myślę, że nie wiele pomoże. Upadły nic więcej nie mówił? Nic nie chciał zdradzić o tej ranie?

- Nie. Ale jest coś jeszcze… Wczoraj w nocy po naszej rozmowie… wydarzyło się coś dziwnego- Jacob zaczął mówić o pościgu za jakimś wampirem, który dał mu medalion. Znowu poczułam ukłucie.  Krew zaczynała coraz bardziej lecieć. Wcisnęłam rękę do kieszeni bluzy.- … Jest podzielony na sześć części z czego jedna jest cała szara. Reszta jest pusta, biała. Nie wiem tylko o co chodziło z oczami. Kelsey ma oczy typowe dla każdego nowo przemienionego.

 - Gdzie schowałeś amulet?

- Jest u mnie, w szafie z ciuchami- bingo! Muszę znaleźć ten wisiorek.

   Kolejne, mocniejsze ukłucie. Cały obraz zaczął mi się rozmazywać. Poczułam świeży zapach krwi. Był bardzo intensywny. Wyjęłam rękę. Wyła cała w rubinowej cieczy. Mogłam teraz siebie wydać. Ruszyłam chwiejnym krokiem do pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi. Doczołgałam się do łazienki. Odkręciłam kurek. Zerwałam bandaż, a ranę włożyłam pod lodowaty strumień wody. W dalszym ciągu paliła. Drugą rękę zacisnęłam mocno na krawędzi umywalki. Zacisnęłam powieki i czekałam aż ból ustąpi. Co się ze mną do cholery dzieje?!

  Cały swój ciężar podparłam na krawędzi umywalki. Spojrzałam w lustro. Byłam cała blada, a oczy wręcz świeciły czerwonością. Po czole spływało kilka kropel od potu. Ręka dalej krwawiła jednak już nie tak obficie. Zabandażowałam ranę. Rzuciłam się na swoje łóżko. Skulona przytuliłam do twarzy poduszkę. Usłyszałam jak coś dobija się do moich drzwi. Ktoś – oczywiście wiedziałam kto bo niebyło to trudno zgadnąć- zawzięcie atakował moje drzwi pazurami. Westchnęłam głośno.

- Nathan!- krzyknęłam słabo.

  Na chwilkę przestał zagłuszać mi spokój, jednak po niecałej minucie zaczął skomleć. Zczołgałam się z łózka. Obraz stał się wyraźniejszy, a utrzymanie się na nogach nie było już takie trudne. Otworzyłam drzwi zaklętemu wilkowi i wpuściłam go do pokoju. Staną na środku pomieszczenia i zaczął się rozglądać. Sama zresztą nie wiedziałam jak mam się zachować. Postanowiłam usiąść na swojej wielkiej sofie. Gdy byłam już usadowiona, poklepałam miejsce obok siebie. Nath zajął miejsce obok mnie. Podkuliłam nogi pod brodę i zamknęłam oczy.

- Szkoda, że nie możesz zmienić się w postać ludzkich kształtów i ze mną porozmawiać- powiedziałam ze smutkiem. Bardzo chciałam z kimś porozmawiać.- Jestem ciekawa jaki byłeś przed… ee.. tym nałożeniem kary. I jak każdy, jestem też ciekawa co zrobiłeś.

   Wilk westchną cicho. Ułożył się na sofie i oparł kosmaty łeb na łapach…

 

~*~

 

  Coś mokrego zetknęło się z moją ręką, a po chwili twarzą. Otworzyłam niechętnie oczy. Nathan swoim mokrym nosem trącał mnie w rękę. W pokoju panowały egipskie ciemności. Nawet sobie nie przypominam… Chwilka! Czy ja zasnęłam? Pamiętam jak miałam ten ból w ręce, Nath przyszedł, przemawiałam do niego… Musiałam przysnąć.

  Podniosłam się do pozycji siedzącej. O dziwo kark mnie nie bolał, a powinien. Spałam na sofie! Przeniosłam wzrok na zegarek. Kilka minut po północy. Przespałam cały dzień. A przynajmniej popołudnie. Ręka już nie bolała. Podeszłam do włącznika światła i go nacisnęłam. Światło zalało cały pokój. Nawet nie zmrużyłam oczu. Kolejna niespodzianka. Odwinęłam bandaż. Rana była taka sama jak przed tym „wylewem krwi”. Westchnęłam. Wyszłam z pokoju razem  Nathanem. Przypomniało mi się, że wieczorem miała wrócić Jess. Jest po północy więc powinna już być. Oby tylko nie spała.

   Skierowałam się do kuchni. Na moje szczęście siedziała tam. Zajęła krzesło, na którym siedziałam dziś rano. Gdy tylko przekroczyłam framugę drzwi, obróciła swoją twarzyczkę w moją stronę. Posłała mi delikatny uśmiech, a ja niepewnie odwdzięczyłam jej się tym samym. Bez słowa zajęłam miejsce naprzeciwko niej. Dopiero teraz zauważyłam, że trzymała w dłoni kubek z ciepłą cieczą, a przed nią było kilka papierów rozłożonych.

- Co to?- zapytałam wskazując na pliki arkuszy.

- Coś co powinno nam pomóc. Jak się czujesz?

- Powiedzmy, że dobrze- mruknęłam. Nie byłam gotowa powiedzieć jej o tym, co się stało dzisiaj z moją ręką. Nie wiem czemu. Stchórzyłam. Pokiwała głową.

- Będziemy musieli komuś złożyć wizytę. Jacob wcześnie rano wyruszył do swojego ojca. Na razie nie zadawaj pytań co do niego- ostrzegła.- Nie dowiedział się nic nowego. Mianowicie, szukamy informacji na temat twojej rany. Po południu, około piętnastej pojedziemy do ciotki Grażyny…

- Co?!- nie wiem czemu tak zareagowałam. Po prostu się wystraszyłam. Wielkimi oczami spojrzałam na Jess.- Przecież ona jest człowiekiem, a ja… no wiesz… Jeszcze nie byłam na polowaniu- powiedziałam słabo. Jessica odchrząknęła.

- Echm, Kells… No bo, ona… no nie jest człowiekiem. To jest taka wróżbitka, czy coś. Po prostu ma nam pomóc. Żyła w dawnych czasach, ma więcej lat od nas i będzie musiała nam pomóc. Nie martw się- powiedział pewnie Jess. Dla dodania otuchy uścisnęła moją dłoń. Przypomniała mi się rozmowa braci, ta którą podsłuchałam. Jess nie powiedziała mi nic o jakiś listach i amulecie…

- Czym może być moja rana?

- Nie wiem- westchnęła.- Póki się tego nie dowiemy, Najwyżsi nie mogą się o tobie dowiedzieć.

- Mogliby mnie zabić- szepnęłam. Było to bardziej stwierdzenia niż pytanie.

- Mogliby- przytaknęła głosem pełnym bólu. W jej oczach dostrzegłam przerażenie. Dzisiaj już nic od niej nie wyciągnę. Mam nowy plan. Plan na zdobycie informacji. Narażę się życiem, ale muszę spróbować. Teraz tylko muszę wcielić go w życie.

- Co z tym aniołem, Alex’em?- zadałam ostatnie pytanie.

 - Już ci nie zagraża. Nie martw się nim, Kelsey- uśmiechnęła się delikatnie.  

- Jestem zmęczona. Nie umiem spać ostatnio.

- Nie dziwię ci się.

- Idę się położyć- wstałam od stołu. Podeszłam do wyjścia z kuchni. Przystanęłam i obróciłam się na powrót do przyjaciółki.- A, jeszcze coś. Gdzie teraz jest Jacob i James?

- Poszli na polowanie. Ja ciebie zabiorę jutro wieczorem.

- Nie ma sprawy- odrzekłam.

   Szybko odwróciłam się i opuściłam pomieszczenie. Na korytarzu już nie wytrzymałam i pozwoliłam sobie na szeroki uśmiech. Jak na razie jest dobrze, pomyślałam.

   Podążyłam schodami do góry. Kilka minut zajęło mi zidentyfikowanie pokoju Jacoba. Gdy już go odnalazłam, weszłam do środka i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Chwila, gdzie, powiedział, że trzyma ten amulet? A tak, w szafie. Z ciuchami. Podeszłam do niej i otworzyłam drzwiczki. Po zlustrowaniu całej szafy zesztywniałam. Wszystkie półki były zawalone ciuchami. Koszulki były porozwalane i wciśnięte w każdy kąt drewnianej szafy. A żeby było jeszcze fajniej, jedna półka była cała rozwalona- a właściwie pęknięta na pół- zaś na drugiej, akurat na wysokości mojej twarzy, ułożony był schludny stosik bokserek. Na sam widok zbierało się na wymioty.

   Wzięłam się jednak do poszukiwań. Szkoda było czasu. Po długich minutach, w końcu znalazłam to czego szukałam. Z zwycięskim uśmiechem i amuletem, który trzymałam tuż przed twarzą, opuściłam pokój Jacoba. Amulet jest bardzo wyjątkowy. Nigdy nie widziałam czegoś podobnego.

    Po wejściu do pokoju weszłam pod prysznic. Szybko się wyszorowałam i ubrałam w czyste, ciepłe i wygodne ubrania. Ze swojej szafy wygrzebałam jakiś podręczny plecaczek. Po chwili namysłu, postanowiłam zejść do tego gabinetu, w którym wylądowałam ostatnim razem. Pamiętam, że była tam duża mapa i mnóstwo ksiąg. Mogły by mi pomóc.

   Cicho opuściłam pokój i zgrabnie przeszłam do gabinetu. Zapaliłam światło i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Zamknęłam drzwi na klucz, który znalazłam na biurku. Podeszłam do mapy. Tak jak zapamiętałam, wszystkie napisy były w obcym mi języku. Podeszłam do półek z książkami. Wyciągnęłam pierwszą lepszą i otworzyłam na środku. Była również napisana w obcym języku. I tak brałam po kolei każdą książkę.

   Półgodziny później byłam już zmęczona. Wszystkie książki jakie do tej pory przeszukałam, były obcojęzyczne. Zrezygnowana wróciłam do pokoju. Wrzuciłam do plecaczka amulet, butelkę wody, którą wzięłam po drodze z kuchni i jakieś zapasowe ciuchy. Spakowana opuściłam dom. Szybko przebiegłam odległość od domu do lasu. Obejrzałam się za siebie. Wszędzie panowała ciemność. Deszcz przybrał na sile. Przynajmniej nie wiało. Obrzuciłam dom ostatnim spojrzeniem i dałam nura w las. Nie chciałam się zmieniać w wilka. Wolałam pozostać w ludzkim wyglądzie. Chce zostać choć w małej cząsteczce człowiekiem. Tak więc w tej postaci i moim planem w głowie ruszyłam na poszukiwanie kogoś, kto musi mi pomóc. Powinien. I wie wszystko, co chcę się dowiedzieć.

    Ruszam na odnalezienie upadłego anioła….






~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jejku! Nawet nie wiecie jak się cieszę, że wreszcie mogę opublikować ten rozdział! Awwww *-*
A teraz mam dla was nowe newsy! Paula powraca do was w nowym wydaniu! xD
Otóż są dwie sprawy. W końcu mam zorganizowany czas i.... od teraz powinny pojawiać się regularnie rozdziały. Założyłam również drugiego bloga (  Mari7895  wybacz, że cię nie powiadomiłam, ale zamierzałam to ogłosić wszystkim czytelnikom z tego bloga w tym rozdziale ;)) będę tam pisać recenzje książek. Jak ktoś chciałby wpaść to zapraszam.
A teraz chyba najmniej spodziewana niespodzianka. xD
Znacie taką stronę internetową i aplikację jak wattpad? Jeśli tak, to zapraszam. Mam tam swoje konto ( nazywam się Grej213) Pod tym Nickiem możecie mnie szukać i jeśli ktoś jest chętny to zapraszam do czytania opowiadania " I love dream <3"  Rozdziały są znacznie krótsze ale częstsze.
Zapraszam!
Co do waszych blogów, to rozdziały skomentuje do jutra. To chyba wszystko. Pozdrawiam! ;***

czwartek, 12 marca 2015

Pilne! #2

                              Bardzo, ale to bardzo was przepraszam!
Bardzo was przepraszam za tą nagłą, nieplanowaną przerwę. Po prostu mam teraz tyle na głowie. Od dwóch tygodni zmagam się z sprawdzianami, niezapowiedzianymi kartkówkami i innymi problemami. Nie mam zbytnio czasu na napisanie choćby kilku zdań! Jestem załamana, że od tak długiego czasu nic się nie pojawiło. Cierpię również na tym, że nie mam czasu nawet skomentować waszych rozdziałów. Do komputera zasiadam bardzo rzadko, a na telefonie jest mi po prostu nie wygodnie. Jestem jednak na bieżąco i mam nadzieję, że moja sytuacja szybko ulegnie poprawie. Na chwilę obecną nie jestem w stanie powiedzieć kiedy pojawi się następny rozdział. Mam nadzieję, że jak najszybciej. Jeszcze raz bardzo was przepraszam! Pozdrawiam i całuję!

wtorek, 17 lutego 2015

Rozdział 19.


~~ oczami Jacoba~~

Kazałem się rozsiąść Jamesowi w fotelu. Mieliśmy dużo rzeczy do obgadania. Po raz kolejny przywołałem całą rozmowę z aniołem, aby nic nie zapomnieć. Wyciągnąłem przed siebie długie nogi i skrzyżowałem je w kostkach. Ukradkiem zerknąłem na Nathana. Spojrzał na mnie przechylając głowę w bok. Ukradkiem dostrzegłem, że Jass robi się coraz bardziej niecierpliwszy. Odchyliłem głowę i z przyzwyczajenia zaczerpnąłem głęboko powietrze. Spuściłem wzrok na swoje ręce i zacząłem się nimi bawić.

- Najwyżsi nie mogą zobaczyć Kelsey. Jeżeli dostrzegą ranę na jej nadgarstku…- Przełknąłem głęboko ślinę.- zabiją ją. Anioł powiedział, że ta rana- a właściwie znamię- nigdy się nie zagoi. Twierdzi, że znamię coś oznacza. Zostały na ten temat spisane dwa listy, które zostały ukryte w Starych Księgach. Ksiąg jest sześć i rozdzielono je…

- Nie przyszło ci do głowy, że upadły przyszedł tu po to aby nas nastraszyć?- przerwał wściekle mój rozmówca. Rzuciłem mu srogie spojrzenie.

- Rana się nie goi. Dziś mija pięć dni. Pięć dni od przemiany! Wiesz bardzo dobrze, że takie drobnostki goją się w szybkim tempie. To powinno było zagoić się w ciągu doby!

- Może została skażona!

- Jest czysta!

  James cały gotował się ze złości. Co chwilę poprawiał się w fotelu. Wyraźnie widać, że nie potrafi przyjąć tego do wiadomości.

- To co z tymi Księgami?- Zapytał z wymuszonym spokojem.

- W każdym z trzech ludów jest po jednej elicie. Mają one podporządkowywać poddanych pod władzę Najwyższych. Każda z tych elit ma trzy Księgi. Elita z południowej części kraju ma największy wpływ. Nie dość, że są najbliżej siedziby Najwyższych to do tego dochodzą wpływy na władców. Jeżeli oni są w posiadaniu listów i wiedzą co w nich jest zapisane, Najwyżsi również wiedzą o wszystkim. Oni odpadają. Nie możemy zwrócić się do nich.

- Elita na północy gdyby była w posiadaniu listów… Z nimi dogadamy się. Są jak najdalej od Najwyższych, a co najważniejsze; nie ufają im. Byli by gotów zorganizować sprzeciw.

- Owszem. Zostaje jeszcze elita środkowa. Nie są najbliżej Najwyższych, ale jeśli będzie trzeba bez zastanowienia wypaplają wszystko. Nie możemy im ufać.

- Wiadomo komukolwiek oprócz nich o tych listach? Skąd upadły wie o nich? Wie co tam jest napisane?- James zadawał pytanie za pytaniem. Chwilkę zastanowiłem się co mu odpowiedzieć.  Nie wiem jak przyjmie do wiadomości to co postanowiłem.  Na dodatek bez niego.

- No bo wiesz… ehm… Z rana jadę odwiedzić mojego ojca- zerknąłem na niego ukradkiem. Skamieniał. Ej, no błagam! Tak nie może być! Nic mi nie grozi!

Miałem ochotę wykrzyczeć mu te słowa w twarz. Mimo wszystko czekałem na jakąkolwiek reakcję oprócz tego, że zesztywniał. Zresztą, Hank , to znaczy mój kochany ojczulek, może nam choć troszkę pomóc. Oczywiście nie mam zamiaru nic mówić o Kelsey! No dobra! O jej znamieniu. Jako, że kiedyś był w… dość bliskich kontaktach z Najwyższymi; no cóż, jest szansa, że coś wie. Powodem za odsunięcie go było to, że zbzikował. Wystąpiły pewne komplikacje, problemy rodzinne ( problemy z niewierną małżonką) i te sprawy. Tak czy siak skończył jako stary zgred pilnujący swojego stanowiska ze wszystkich stron. Nic innego się dla niego nie liczy. Co tu więcej mówić?

- Zwariowałeś?!- Nagły krzyk brata wyrwał mnie z zamyśleń. Wywróciłem oczami i wbiłem wzrok w kąt pokoju.

- Tak. Zwariowałem już dawno. Dziwię się tylko, że dopiero teraz się domyśliłeś- rzuciłem z kpiną w głosie. Na moją twarz wstąpił zadziorny uśmieszek.

- Jacob! Mówimy o twoim ojcu, a ty sobie żartujesz!- Zerwał się na równe nogi i zaczął chodzić w tą i z powrotem. – Po co chcesz tam leźć?- Zapytał przez zaciśnięte zęby.

- Dobrze wiesz- powiedziałem cichym, acz stanowczym głosem.

James staną w miejscu odwrócony do okna. Zakrył twarz dłoniami. Stał tak nieruchomo przez jakieś pięć minut. Cisza panująca w pomieszczeniu była cholernie dobijająca. Gdy James w końcu łaskawie obrócił się w moją stronę, rzucił krótkie „rób jak uważasz” i wyszedł z pokoju. Zostawił mnie samego z Nathanem i bijącymi się myślami. Znieruchomiały posiedziałem chwilę wpatrując się w jeden punkt. Gdy rozważyłem wszystkie za i przeciw co do odwiedzenia ojca- wygrała strona „odwieź ojca”- wstałem i odprawiłem Natha do pokoju po czym wyszedłem na chwilę na świeże powietrze.

  Przystanąłem  przy ławie na tarasie. Wtopiłem oczy w ścianę drzew. Dzięki umiejętności wyostrzonego wzroku, bezproblemowo mogłem dostrzegać różne rzeczy pomiędzy drzewami. Prześledziłem oczami ze wszystkich stron drzewa. Nie dostrzegłem nic niepokojącego. Lekko przekręciłem ciało w stronę domu, aby po chwili znaleźć się w jego wnętrzu gdy nagle coś mnie zaalarmowało. Do moich uszu dobiegł dźwięk rozłamywania gałązki. Gwałtownie obróciłem się w stronę odgłosu. Coś stanęło nieruchomo. Przez to, że ubrania intruza zlewały się z tłem, ciężko mi określić kto lub też co to było. Jedyne co wyróżniało się wśród drzew, to białe plamy. Zesztywniały przybysz wtopił swe oczy w moją stronę. Tępo wymienialiśmy między sobą spojrzenia. Z sekundy na sekundę powietrze stawało się coraz cięższe. Intruz lekko uniósł dłoń w powietrze, aby zwrócić na nią moją uwagę. Udało mu się. Zauważyłem, że z jego dłoni coś zwisa. Chciał mi to pokazać po to, żeby chwilkę później móc bez przeszkód uciec w głąb lasu. Rzuciłem się w jego stronę. W powietrzu przybrałem postać bestii i ruszyłem w pogoń. Mijaliśmy kolejne drzewa, doły, przebiegaliśmy przez puste ulice, pochylone drzewa czy też powalone pnie. Intruz sprawnie prześlizgiwał się przez przeszkody, próbował mnie zgubić i zataczał koła. Po jakiś piętnastu minutach pogoni byliśmy oddaleni od mojego domu z może dwadzieścia kilometrów. Od czasu do czasu miałem okazję biec kilka metrów za obcym. Gdy nadarzała się okazja, szybko przyglądałem się jego budowie ciała i badałem zapach. Ciało tego mężczyzny było porządnie zbudowane, umięśnione. Jego zapach dodawał mi energii i napawał okrucieństwem. Wampir.

  Zmęczony biegiem postanowiłem zabawić się na własnych zasadach. Wślizgnąłem się do jego myśli i sprawiłem, że widział teraz to co ja chcę. Sprawiłem mu kilka trudności. Po pewnym czasie dotarło do niego to, że wdzieram się do niego. Po kilku minutach padł na ziemię. Rzuciłem się na niego. Zmieniłem się w postać ludzką. Tarzaliśmy się po ziemi okładając pięściami. Od czasu do czasu z głębi naszych piersi wydobywały się głośne warknięcia. Ostatecznie znalazłem się nad nim i przyciskałem jego gardło do ziemi. Wtopił swoje krwiste oczy we mnie.

- Kim jesteś i co robiłeś pod moim domem?- Zasyczałem przez zaciśnięte zęby. Lekko rozluźniłem uchwyt w gardle, żeby mógł mówić.

- Jestem Railey. Potomek wampirów- mówił słabym głosem. Co jakiś czas z jego gardła wydobywał się donośny chargot.

- Co robiłeś pod moim domem?- warknąłem. Przycisnąłem mocniej jego ciało do ziemi. Poczułem jak pęka pod wpływem mojej siły. Rykną donośnym głosem.

- To… - zajęczał i uniósł dłoń zaciśniętą w pięść, którą wcześniej mi pokazywał. Wyciągnąłem rękę, na którą upuścił jakiś wisiorek. Zacharczał po raz kolejny.- Sześć ksiąg, prawda jedna. Strzeż Go i Jej. Nie mogą się dowiedzieć. Zabiją. Pilnuj ręki i strzeż oczu.

Zmarszczyłem brwi. O co mu chodziło? Jakie oczy, co za ręka?

- Nie rozumiem- mruknąłem.

- Amulet… Echm… Oddaj…- co jakiś czas charczał lub krztusił się. Wywróciłem oczami. Odciążyłem jego ciało z mojego ciężaru. Zacisnąłem ręce w pięści na jego nadgarstkach. Niezgrabnie się poruszył. Ułożył się do pozycji siedzącej i wciągną machinalnie powietrze. Odchrząkną kilka razy po czym kontynuował.-  Chrońcie dziewczynę. Musisz się nagłówkować nad amuletem. Zapamiętaj moje wcześniejsze słowa. Echm… Śmierć i diablisko po mnie przyszli, ale cieszę się, że zdążyłem ci to powiedzieć.- Ponownie zaczął się krztusić i charczeć.

   Wykończony osuną się na ziemię. Zamkną swoje czerwone oczy. Przez jego ciało przeszedł ogromny dreszcz. Jego ciało powolutku zaczynało się rozlatywać. Ręce odpadły od tułowia jakby były od posągu. Nogi rozłamały się na pół, a jego klatka piersiowa wraz z głową walczyły z silnymi dreszczami.

- Obiecaj…- ostatkami sił wycharczał swoje ostatnie słowo. Nic więcej nie zdążył powiedzieć. Jego oczy gwałtownie się otworzyły, zabłysły żywym, czerwonym kolorem i padły na ziemię zmieniając się w kamień. Głowa i cały jego tors rozpadły się na tysiące małych kamyków.

  Jedyne co pozostało po nim to rozdarte ubranie. Dopiero teraz zorientowałem się, że nadal trzymam ręce w powietrzu i zaciskam je w pięść. Przeturlałem się do drzewa naprzeciwko temu, przy którym znajdowały się ciuchy- chociaż teraz to raczej szmaty- Raileya i jego szczątki. Wysunąłem z kieszeni amulet który otrzymałem. Nie miałem pojęcia o co w tym wszystkim chodzi. Kazał mi zapamiętać swoje słowa. Tylko po co?

  Zebrałem się na równe nogi. Pędem pognałem do domu. Po jakiś dwudziestu minutach byłem na miejscu. Amulet położyłem na stoliku i ruszyłem do łazienki. Wziąłem szybki prysznic i wróciłem do pokoju rzucając się na łóżko. Po drodze zgarnąłem amulet ze stolika. Opadłem na swoje łoże i zacząłem przyglądać się wisiorkowi. Amulet był podzielony na sześć części. Pięć otaczało jedną część umieszczoną na samym środku. Ta jedna była pokryta szarym kolorem. Kreski dzielące amulet były takie, jakby ktoś stukną nim o ścianę.

  Mocno zastanowiłem się co może to wszystko oznaczać. Skoro chciał mnie ostrzec czemu uciekał? Co miał na myśli mówiąc to wszystko? Mówił coś o księgach. Czyżby spiskował z Alex’em, upadłym aniołem? Nie. Upadli nigdy nie zawierali i nie zawierają sojuszów z wampirami. A może to wyjątek? Ale… Bez powodu się nie rozpadł…

   W  głowie echem odbijały mi się w kółko te słowa.

    Sześć ksiąg, prawda jedna. Strzeż Go i Jej. Nie mogą się dowiedzieć. Zabiją. Pilnuj ręki i strzeż oczu.

   Chwila!

  Usiadłem na brzegu łóżka. Sześć ksiąg, prawda jedna. Raz… dwa… trzy… Na amulecie jest sześć kawałków. Z tego co mi wiadomo tylko w jednym znajdują się listy. Ten środkowy, szary. Chodzi o to, że w nim kryją się listy! Bingo!

  Z ekscytacji zerwałem się na równe nogi. Część zagadki rozwiązana, ale o co chodzi z drugą? Mam czegoś strzec, ale co? Chyba, że te „ Go” oznacza amulet, a… No właśnie. A co oznacza „Jej”? Mówił coś o ręce i oczach. Nie mogą się dowiedzieć. Zabiją. Najwyżsi! Oni nie mogą się dowiedzieć! Ręka czyli znamię Kelsey! Czy to o nią chodziło? Co mamy teraz robić?

  Padłem na łóżko przytłoczony pytaniami. Tysiące myśli wtargnęło do mojej głowy. Uniosłem rękę, aby spojrzeć na zegarek. Było już dość późno. Jutro muszę wcześnie wyjść. Postanowiłem zostawić na razie sprawę amuletu. Zamknąłem go w szafie pomiędzy stertami niechlujnie złożonych koszulek. No co? Miałem go strzec to go strzegę.

  

 
                                                                     ~ ~*~~

  Było gdzieś kilka minut po czwartej rano. Za oknem lał deszcz i wiał wiatr. Niechętnie zwlokłem się z łóżka i ubrałem. Pędem puściłem się przez las w stronę rezydencji Hanka. Mimowolnie przypomniał mi się wczorajszy pościg za intruzem. Szybko odepchnąłem to wspomnienie i skupiłem się na celu.

   Dom mojego ojca był w głębi lasu. Prowadziły do niego liczne przeszkody. Cały dom był urządzony jak willa. Przed budynkiem- jak się nie myliłem- było ustawionych z dziesięć drogich aut. Dziwię się, że na ani jednym nie ma rysy. Jak on to robi, że wyjeżdża z takiego miejsca cało?

  Wszedłem przez wielkie, drewniane drzwi do środka rezydencji. Jako syn właściciela posiadłości, nie w moim obowiązku było pukać czy dzwonić. Tak bynajmniej uważałem ja. Ojczulek miał inne zdanie.

  Całe wnętrze było ozdobione nowocześnie. Na wystrój, wyposarzenie domu musiał wydać z jakąś fortunę. Ale co się dziwić? Ma ponad sto lat, ustatkował się dopiero dwadzieścia lat temu, czyli w tedy kiedy urodziłem się ja, a najważniejszą rzeczą w jego życiu to pieniądz.

  Zatrzasnąłem z impetem za sobą drzwi. Zdjąłem kurtkę i niechlujnie rzuciłem na najbliższą i oczywiście skórzaną sofę. Usłyszałem kroki na schodach. Póki ojczulek mnie nie widzi, przeszedłem się po pomieszczeniu lekko tupiąc nogami, zostawiając za sobą brudne ślady na lśniących, kremowych kafelkach. Było to jednak oczywiste, że mnie słyszał jednak postanowiłem to ignorować. Stanąłem przodem do wejścia, z którego po chwili miał się wyłonić. Lekko rozkroczyłem nogi i założyłem ręce do tyłu.

   Gdy zszedł po schodach i wszedł do pomieszczenia, otworzył szeroko oczy. Dostrzegłem w nich palącą się przez niecałą sekundkę, iskierkę zaskoczenia. Nie dał jednak tego po sobie poznać. Lekko odchrząkną i uśmiechną się szeroko. Rozłożył ręce na znak gościnności.

- Jacob! Co za niespodzianka. Miło cię widzieć!- mówił z udawaną ekscytacją.

- Daruj sobie- mruknąłem z ironią w głosie.

- Jak wolisz- ponownie odchrząkną robiąc poważniejszą, gniewną minę.

- Musimy pogadać. Jestem ciekaw kilku rzeczy- wyjaśniłem. Hank zesztywniał. Zmrużył oczy, a na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek.

- No tak. Przychodzisz zawsze kiedy coś potrzebujesz- westchną teatralnie. Przewróciłem oczami.

- To jak będzie. Pogadamy czy nie- warknąłem.

- Wiesz ostatni źle się czuje, głowa mnie boli…- dotkną się lekko głowy. Prychnąłem. Dobrze wiem czego chce. Próbuje wybudować poczucie winy u mnie i zwabiać mnie tu częściej dzięki czemu wciągnie mnie do swoich niecnych planów. O nie! – Wiesz, z oczami też nie najlepiej. Jakieś krostki widzę, obraz się zamazuje…

- Tak? No to sprawdzimy. Ile palców widzisz?- Po tych słowach wystawiłem w jego stronę środkowy palec uśmiechając się zadziornie. Prychnął.

- Bardzo zabawne Jacob. Poczucie humoru nigdy ciebie nie opuszcza.- Westchną.- Chodź, pogadamy.

  Gestem ręki nakazał mi, abym ruszył za nim. Wspięliśmy się schodami w górę, na drugie piętro. Wszędzie ściany były białe, co jakiś czas widniały na nim jakieś starodawne obrazy… Minęliśmy kilka pokoi. Przy końcu korytarza Hank zatrzymał się i otworzył ciemne, drewniane drzwi. Weszliśmy do gabinetu. Hank usiadł za biurkiem i gestem pokazał mi krzesło naprzeciwko niego. Wygodnie usadowiłem się na fotelu i wtopiłem swoje oczy w niego.

- Więc co chcesz wiedzieć?- zapytał odprężając się w fotelu. Pogładził swoją brodę w zamyśleniu i skupił swój wzrok na mnie.

- O Starych Księgach.



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witajcie, kochani!
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał. Czekam na wasze opinie!
Uwaga!
Co do waszych blogów, to wiedzcie, że z rozdziałami jestem na bieżąco! Jutro powinnam wyjawić swoją opinię. :)
Pozdrawiam!
Czytasz=Komentuj

niedziela, 8 lutego 2015

Rozdział 18.


  Tępo gapiłam się w umięśnioną sylwetkę mężczyzny. Głos utkwił głęboko w gardle uniemożliwiając wydania mi jakiegokolwiek dźwięku. Stałam w bezruchu. W mojej głowie kręciło się mase czarnych myśli. W jednej chwili odsunęłam wszystkie myśli i ruszyłam popełnić w jednej sekundzie, głupstwo. Koniuszkami palców dotknęłam zimnej szyby. Jednym ruchem rozsunęłam drzwi, po czym cofnęłam się kilka kroków w tył, tworząc przejście dla gościa. Mężczyzna szerzej rozsuną drzwi i wkroczył do wnętrza pokoju. Wchodząc lekko zahaczył swoimi skrzydłami o framugę. Zasuną na powrót drzwi. Wtopił swoje ciemne oczy w moje. Światło było zgaszone, a za szybą lał deszcz. W pokoju panował półmrok. Mimo wszystko dobrze wiedziałam kim jest mój wieczorny gość. Dobrze znane były mi jego rysy twarzy. Powietrze między nami zrobiło się chłodne i gęste.

- Witaj, kotku. Przyszedłem sprawdzić jak sobie radzisz.- Jego słowa powodowały na moim ciele dreszcze.

- Alex- wyszeptałam. Biła od niego złowroga aura. Zrobiłam kilka kroków w tył, aby zmniejszyć między nami odległość. Właśnie stałam twarzą w twarz z moim oprawcą! To przez niego wiodę teraz takie, a nie inne życie! To przez niego to wszystko się stało!

- A już myślałem, że o mnie zapomniałaś- po każdym słowie robił krok w przód. Cofnęłam się do granic możliwości. Przygwoździł mnie swoim ciałem do ściany. Czułam bijący chłód od jego nagiego torsu.

- Nie zapomniałam bym ciebie. Na pewno nie po tym co mi zrobiłeś. To przez ciebie teraz muszę żyć jak potwór!

-Wystarczy zwykłe „dziękuję”, skarbie- na jego twarzy zagościł zadziorny uśmiech. Uniósł swoją rękę i dotkną nią mojej twarzy. Chciałam go uderzyć, ale zablokował moje ręce. Byłam bezbronna.

- Nie dotykaj mnie!- Warknęłam.- Czemu to zrobiłeś? Czemu mnie zmieniłeś?!

- Nie tak głośno- warkną uciszając mnie. Błądził swoim wskazującym palcem od mojej lewej strony skroni, poprzez róg oka, aż po podbródek. Jego zwinne ruch wprawiły moje ciało w drżenie jednocześnie mnie rozpraszając. Na jego twarzy zagościł delikatny uśmieszek.- Czerwone oczy, blada skóra, większa siła…Hm?- mruczał wszystkie słowa delikatnie zbliżając się do mojego ucha. Odchyliłam głowę. Moje oczy napotkały jego czarne skrzydła.  

- Ty jesteś…- głos mi zadrżał.

- … upadłym aniołem- dokończył za mnie odrywając swoją głowę od mojej szyi. Spojrzał w moje oczy doszukując się jakiejkolwiek reakcji.

- Demonem- szepnęłam. Zmarszczył brwi.

- To nie to samo. Większość ludzi twierdzi, że upadłe anioły to demony czy diabły. W rzeczywistości to kłamstwo- mówił cicho, spokojnie acz stanowczo. Nasze głowy dzieliły minimetry. Nie podoba mi się to!

- Czemu mnie przemieniłeś? Po co to zrobiłeś?- Ponowiłam próbę. Muszę się dowiedzieć od niego kilka informacji. Starałam się mówić obojętnym tonem. Nie mogę zmarnować takiej szansy. Postanowiłam zepchnąć niepewność i strach na dalszy plan.  W tej chwili liczyło się dla mnie zdobycie jak najwięcej informacji. Ułożyłam w myślach kilka strategicznych punktów, których zamierzałam się trzymać.

-To nie ja ciebie zmieniłem. - Przełknęłam głośno ślinę.

- Więc kto?- Zapytałam biorąc głęboki wdech.

- Ja ciebie tylko dostarczyłem. Ta piątka odmieńców zleciła mi zadanie. Kazali mi ciebie, Kelsey, dostarczyć. Nie sądziłem, że tak to się skończy.

- Nie wyglądało na to!- Warknęłam niezgrabnie przy tym się wyrywając. Skutki były takie, że przycisną mnie mocniej. Syknęłam z bólu.

- Nie chcę ci zrobić krzywdy.

- Nie za bardzo ci to wychodzi- odpyskowałam. Zmarszczył brwi.

    Po chwili zaśmiał się z kpiną. Lekko otworzył usta by coś powiedzieć. Niestety przeszkodził mu w tym Nath. Z impetem otworzył drzwi i napadł na upadłego anioła. Do pokoju wbiegli bracia. Jake pomógł Nathanowi uporać się z Alexem, a James podszedł do mnie. Zszokowana zjechałam plecami po ścianie. Cała drżąca skuliłam się na kolanach. James przykucną przy mnie, zasłaniając jednocześnie widok Jacoba i Nathana wywlekających Alex’a na balkon. Objął mnie opiekuńczo ramieniem i przyciągną. Wystraszona wtuliłam się w jego tors. Lekko kołysał mną na boki i szeptał uspokajające słowa do mojego ucha. Byłam mu bardzo wdzięczna. Byłam WSZYSTKIM bardzo wdzięczna. Cała złość jaka we mnie się wzebrała, wyparowała nie pozostawiając po sobie śladu. Po policzkach ściekło kilka ciepłych łez. Objęłam Jamesa za szyję i wtuliłam swoją głowę w jego obojczyk.

- Przepraszam- szepnęłam.- Nie chciałam na ciebie krzyczeć.

- Ciii… spokojnie.

   Obrócił lekko głowę by spojrzeć za siebie. Wykorzystałam moment i zerknęłam na balkon. Za szklaną szybą, Jake prowadził zażartą rozmowę z Alex’em. Widziałam jak zaciska swoje silne dłonie i przyciska anioła do zimnej ściany. Nathan w pogotowiu przyjął pozycję do ataku pilnując zasunięte, szklane drzwi. Co jakiś czas z ich piersi wydobywały się głębokie warknięcia.

  James na powrót obrócił się twarzą do mnie. Delikatnie uniósł mnie i postawił na nogi. Szybko wyprowadził z pokoju obejmując mnie ramieniem. Nogi miałam jak z waty, więc cały mój ciężar James wziął na siebie.

- Jak wy… Skąd wiedzieliście…?- Nie potrafiłam ułożyć żadnego sensownego pytania.

- Jess dzwoniła- wyjaśnił. Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam.

  Jako, że Jess może przewidzieć przyszłość, musiała zobaczyć jak zastaję  Alex’a w swoim pokoju. Byłam jej bardzo wdzięczna. Wolałam bym nawet nie myśleć co by mogło się stać.

   James wprowadził mnie do jakiegoś pokoju. Fioletowe ściany, meble, mały balkon, duże łoże i drzwi, za którymi zapewne znajduje się łazienka.

- Pokój Jess- oznajmił spokojnie.- Rozgość się. Przyniosę ci ciuchy. Idź umyć się. Dzisiaj będziesz tutaj nocować.- Mówiąc to podszedł do półki wiszącej na ścianie. Zdjął z niej jakiś mały, metalowy przedmiot. Jak się później okazało, był to kluczyk. Podszedł do szklanych drzwi balkonowych i włożył kluczyk w otwór. Przekręcił kilka razy, po czym wyją i schował go do kieszeni spodni. Zasuną zasłony i zapalił małą lampkę przy łóżku.- Zaraz przyjdę.

  Znikną za drewnianymi drzwiami. Opadłam na łóżko. Bałam się dzisiejszej nocy. A co jeśli wróci? Rozbije szybę i… No właśnie. I co dalej? Co chciał osiągnąć przychodząc do mnie? Zabić? Nastraszyć? Przez moje ciało przeszedł dreszcz. Dreszcz strachu.

  Po jakiś pięciu minutach przyszedł James z moją piżamą i kosmetyczką. Przy okazji przyniósł parę innych ciuchów gdyby były mi potrzebne. Życzył mi dobrej nocy i zostawił samą z moimi myślami.

  Wkroczyłam do łazienki. Ściągnęłam z siebie wszystkie ciuchy i wskoczyłam pod strużkę ciepłej wody. Wyszorowałam się z brudu i odprężyłam mięśnie. Owinięta w ręcznik wyszłam na zimne kafelki. Ubrałam piżamę i umyłam zęby. Gdy już odstawiłam szczoteczkę, oparłam się rękami o umywalkę. Wtopiłam swoje krwiste oczy w odbicie. Zauważyłam, że z dnia na dzień staję się coraz bardziej bledsza. Małe wory ukazały się pod moimi oczami. Uniosłam dłoń. Obejrzałam dokładnie nadgarstek. Ani trochę się nie zmienił. Wciąż rany wyglądają na świeże i promieniują do czasu do czasu ogromnym bólem. Zrobiłam nowy opatrunek i obładowana swoimi rzeczami wyszłam z łazienki. Zakopałam się pod kołdrą i przymknęłam oczy. Dość długo zmieniałam pozycję, wiercąc się. Po kilku godzinach wreszcie udało mi się zasnąć.

 

~~oczami Jacoba~~ 

      Razem z Nathanem szybko uwinęliśmy się z Alex’em. Nie powiem, ciężko było mi wyciągnąć od niego informacje, ale było warto. Inaczej te „ życie” Kells mogłoby dobiec końca. Teraz trzeba będzie obmyślić plan. To nie będzie takie proste. Jednak -co najdziwniejsze- większy gniew czuję do samego siebie zamiast Alex’a. Jak mogłem być tak głupi i tego nie zauważyć? No pytam się, jak?!

 Właśnie czekałem w Sali gościnnej na Jamesa. Przekazałem mu w myślach, że mam mu coś ważnego do powiedzenia i spotkamy się właśnie tu po wszystkim. Tak więc siedziałem z głową podpartą na pięści ręki. Zęby miałem zaciśnięte. Z trudem siedziałem w jednym miejscu i nie wybuchłem. Dosłyszałem kroki Jamesa. Nathan siedzący przy moim fotelu co chwilę zmieniał pozę. Mimo swojego zwierzęcego wyglądu, był całkowicie świadom powagi sytuacji.

  James wkroczył do pokoju. Minę miał niepewną. Usiadł na fotelu naprzeciwko mnie. Wyciągną swoje nogi przed siebie i skrzyżował je w kostkach.

- Mamy problem, Jass- powiedziałem załamanym głosem. Momentalnie zamarł.  



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No i wreszcie jestem! Bardzo was przepraszam za tak długą i nagłą przerwę. Rozdział wstawiam tak trochę na szybko. Połowę sprawdziłam, a dugą... No cóż, drugą wstawiam bez poprawek ;) Za wszelkie błędy przepraszam!
Co do waszych blogów. Jestem z rozdziałami na bieżąco! Pozostało mi je tylko skomentować. :)
Wzięłam wreszcie zrobiłam malutki porządek i stworzyłam zakładkę " informowani". Jeżeli przeczytacie rozdział z tą notką, zapraszam do zakładki. W tedy wszystko przejrzyście.
Jeszcze mam taką jedną prośbę. :D Ostatnio tak grzebałam w internecie i znalazłam coś o książce " zmierzch oczami Edwarda" ( Minight sun czy jak to tam się w końcu nazywa xD) Chciałam bym przeczytać i bardzo bym była wdzięczna gdyby ktoś mi mógł przesłać ebooka. Mam dwie lewe ręce do ściągania takich rzeczy ( xD) więc prosiłam bym was o pomoc. Z góry z całego serducha dziękuję. Oto email: p.zymanczyk@gmail.com 
Pozdrawiam!