06.02 - jeśli ktoś chce jakiś kontakt do mnie ( ask, snap, tumblr), może napisać. Jestem otwarta na nowe znajomości ;)










sobota, 25 października 2014

Rozdział 5



                  „ Bliskość śmierci zawsze sprawia,

                      Że staramy się żyć lepiej”  - Paulo Coelho

                                New school.

Rano obudził mnie dźwięk mojego dzwonka. Wielkie cyfry pokazywały godzinę 6:30. Postanowiłam jeszcze chwilkę poleniuchować. Leżałam spokojnie kilka minut przypominając sobie mój plan lekcji. Chwilę później podniosłam się na równe nogi. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam czarne spodnie   oraz długą, szarą bluzę. Pomaszerowałam do łazienki, umyłam twarz, ubrałam się i uczesałam włosy. Zostawiłam je rozpuszczone. Podeszłam do plecaka, wyjęłam plan lekcji i sprawdziłam czy wszystko mam spakowane. Nie chciałam niczego zapomnieć pierwszego dnia.

Kiedy już byłam pewna, że wszystko mam zeszłam do kuchni. Dziwne. Telewizor wyłączony, jest strasznie cicho. Czyżby ciocia zaspała?  Weszłam do kuchni. Na blacie leżała jakaś zgięta kartka papieru. Wielkimi literami na niej było napisane moje imię. Wyprostowałam zaadresowany do mnie „list”.

    Wczoraj wieczorem wróciłam bardzo późno, a dziś znów musiałam rano wrócić do pracy. Przepraszam, tak wyszło.

  Zrobiłam ci śniadanie. Jest na blacie kuchennym. Pamiętaj! Musisz wyjść o wpół do ósmej na autobus! Powodzenia w szkole. Do zobaczenia popołudniu. Całuski. 

Ciocia.

No trudno, jak praca to praca, pomyślałam.

Podeszłam do blatu, chwyciłam kanapkę z szynką i usiadłam na krześle. Zjadłam szybko śniadanie i popiłam sokiem pomarańczowym. Mam jeszcze 5 minut. Powoli ubrałam swoje czarne buty do kostek i ciepłą kurtkę. Na dworze było bardzo zimno i lał deszcz. Grrr… Ciepło ubrana wyszłam dzielnie na zewnątrz.

Szłam w miarę szybko. Starałam się stawiać ostrożnie stopy. Nie miałam ochoty usiąść na chodniku. Niestety, plecak utrudniał mi drogę. Był bardzo ciężki. Kilka razy się poślizgnęłam. Złapałam się jakiegoś płotu żeby nie stracić równowagi.

Deszcz wzmacniał swoje siły. Lało coraz bardziej. W myślach co chwilę mówiłam sobie „ jeszcze kawałek, jeszcze kawałek” . Po kilku minutach ujrzałam mój cel. Na przystanku stało kilka osób. Udało mi się rozpoznać sylwetkę Jamesa, który zajadle kłócił się z jakimś chłopakiem po boku przystanku. Musiał być bardzo wściekły. Miałam wrażenie, że zaraz przywali temu chłopakowi. Jego rozmówca wydawał się być z wyrazu twarzy łagodnym. Był takiej samej wielkości co mój kolega.

Gdy zauważyłam, że chłopak odchodzi od Jamesa podeszłam do niego szybkim krokiem. James na mój widok uśmiechną się szeroko. Najwidoczniej dobry humor mu wrócił.

- Cześć. Miło cię widzieć. Nie spodziewałem się ciebie tutaj, na przystanku- przywitał się ze mną.

- Hej. Też nie sądziłam, że będę jeździć autobusem do szkoły. No ale tak wyszło…

- Jasne

- Kim był ten chłopak, z którym się tak przed chwilą kłóciłeś. Wyglądałeś tak jak byś miał mu zaraz przyłożyć- mina mu zrzedła.

- No… to… To mój stary kumpel. Kiedyś się kumplowaliśmy… no i doszło do małego nie porozumienia…  A teraz próbowaliśmy się dogadać- coś kręcił. Nie jest to moja sprawa i nie powinno mnie to obchodzić ale czułam, że za tym coś się kryje.

- Rozumiem- burknęłam.

Właśnie w tej chwili nadjechał autobus. Z ulgą weszłam do pojazdu. Zajęłam grzecznie miejsce. Obok mnie wcisną się szybko James. Gdy ściągnęłam kaptur ukradkiem zauważyłam jak wzrok kilku osób zatrzymał się na mnie.

Droga do szkoły zajęła nam niespełna 10 minut. Po drodze stawaliśmy jeszcze przy trzech przystankach. Szkoła była podzielona na budynki. James powiedział, że każdy mały budynek to klasa. Przerwy mają pięć minut, a najdłuższa na lunch 45 minut. Moja pierwsza lekcja to trygonometria. Niestety. James miał WOS. Za to drugą lekcję mieliśmy wspólną.

Nie długo szukałam budynku nr. 5. Na drzwiach była wielka czarna piątka. Dwie osoby idące przede mną otworzyły drzwi i weszły do klasy. W środku ściągnęły kurtki i powiesili na wieszaki. Poszłam za ich przykładem. Wybrałam przedostatnią ławkę pod oknem, która była pusta. Czułam się nieprzyjemnie. Wszyscy znają się bardzo dobrze, zapewne ich dziadkowie się przyjaźnili. Czułam się jak intruz. Z racji tego, że klasa była mała krótkowłosa blondynka musiała usiąść koło mnie. Przedstawiła mi się grzecznie po czym odwróciła się i wdała w rozmowę z innymi rówieśnikami. Nie było to zbyt miłe z jej strony. Lauren. Zapamiętam ją sobie. Lekcja rozpoczęła się chwilę później. Nauczyciel przedstawił się jako Jason Meyers. Ciekawie tłumaczył. Z przyjemnością słuchałam tego co mówi. Myślę, że będzie dobrze uczył.

Lekcja zleciała bardzo szybko. Spakowałam wszystkie swoje rzeczy, ubrałam kurtkę i wyszłam z klasy na deszcz. W sumie to trochę kropiło. Kierowałam się do Sali nr. 3. Była nie daleko. Pod drzwiami, zamiast wejść do środka, czekał Jason z jakimś swoim kolegą. Z daleka zauważyłam ten jego szeroki uśmiech. Chwilę się zastanowiłam. Zaraz, a co jeśli to Jacob? Ten jego przyrodni brat? Nie. To nie on. Przecież Jason z tym chłopakiem się śmieje, a Jacob go przecież nienawidzi.  Podeszłam do nich.

- Cześć, jak tam pierwsza lekcja- przywitał się ze mną James.

- Oki. Nawet fajny nauczyciel- odpowiedziałam.

- Poznaj Mika. Mike, to jest Kells- przedstawił nas sobie wspomagając się ruchami rąk.

- Cześć, miło cię wreszcie poznać. Jass ciągle o tobie mówił. Zresztą… nie dziwię mu się – odparł Mike. Kątem oka zauważyłam, że Jason wywraca oczami. Nie spodziewałam się tego. Pewnie tonęłam w rumieńcu.

Mike był ode mnie o głowę wyższy. Miał czuprynę brązowych włosów. Oczy miał koloru ślicznego brązu.  Był ubrany w czarną kurtkę i spodnie.

- Hej, również cieszę się, że cię poznałam- powiedziałam grzecznie.

- Chodźcie, nauczyciel już idzie- powiedział Jason z nutą rozdrażnienia.

-Jasne- bąkną Mike. Czuję, że go polubię.

Rzeczywiście. Nauczyciel kroczył z plikiem papierów i teczek w jednej ręce, a w drugiej parasol. Pośpiesznie weszliśmy do klasy, ściągnęliśmy kurtki i zajęliśmy swoje miejsca. Usiadłam w drugiej ławce pod ścianą. Na miejsce obok mnie wepchał się James. Mike został skazany na siedzenie w pierwszej ławce z jakąś dziewczyną w okularach. Gdy tylko na niego spojrzała wyszczerzyła się w uśmiechu ukazując zęby ozdobione aparatem.  Biedny Mike, pomyślałam. Nagle do klasy wszedł nauczyciel ubrany w elegancki garnitur. No pięknie. Jakiś laluś będzie mnie uczył. Przedstawił się jako Jefferson Stenfrey. Nie zbyt przypadła mi jego lekcja do gustu. Mało tłumaczył, a jak już coś mówił to strasznie niezrozumiale. Za to krzyczeć to on potrafi. Lekcja strasznie się ciągnęła. Kiedy już myślałam, że nie wytrzymam zabrzmiał wyczekiwany dzwonek. Spakowałam swoje rzeczy, ubrałam kurtkę i wyszłam. Na szczęście nie padało. Poczekałam na chłopaków. Po chwili dołączyli do mnie.

- Co za okropna lekcja- wyżalił się Mike.

- Zgadzam się. Już myślałam, że się nigdy nie skończy- dołączyłam do Mike.

- Ale musicie przyznać, że jak krzyczy to ma bardzo śmieszny głos- rzekł James.

- No tak, z tym się zgodzę- dodałam ze śmiechem przypominając sobie dzisiejszą sytuację. Jakiś chłopak zwany Joe chciał pożyczyć korektor od swojej sąsiadki. Jefferson wydarł się na niego oskarżając go o ośmieszenie nauczyciela.

- Właśnie Kells. Jesteś z innej części kraju, tak- zapytał Mike.

- Tak. Z bardziej słonecznej części- odparłam. Razem z Mikiem wybuchliśmy śmiechem. Zauważyłam, że Jasona zaczyna ta cała sytuacja irytować. Miał ponurą minę, wpatrywał się lodowatymi oczami w kumpla.

- I jak ci się tu podoba? Nie jest chyba aż tak źle, prawda- dopytywał się Mike.

- Pomijając pogodę jest tu bardzo przyjemnie- odparłam ciesząc się, że na twarzy Mika pojawia się szerszy uśmiech.

- No to fajnie- odparł roześmiany Mike. Zadał mi kilka innych pytań. Dowiedziałam się, że on sam kiedyś mieszkał w Kalifornii przez kilka lat. Przyjemnie się z nim rozmawiało.

W pewnym momencie kątem oka zauważyłam jak Jason przypatruje się trzem chłopakom. Wymieniali się wzrokami. Rozpoznałam po kurtce tego, który dziś rano brał udział w rozmowie z Jamesem. Ich spojrzenia nie były przyjemne. Trójka stojąca kilka metrów od nas wymieniał między sobą jakieś uwagi. Czułam jak poranny rozmówca mojego kumpla świdruje mnie wzrokiem ale bałam się odwrócić w jego stronę i skupić swoją całą uwagę oczu na nim. Czułam nie tylko chłód w tym spojrzeniu. Czułam smutek, zniecierpliwienie, i…  niepokój. Jak by martwił się o mnie. W pewnym momencie Mike przeniósł swój wzrok na grupkę. Klepną Jamesa w ramię i ruszyli łapiąc mnie za łokieć zmuszając przy tym do szybkiego marszu za nimi. Nie rozumiałam ich zachowania.

- Masz teraz chemię w 6 prawda- zapytał rozdrażniony James.

- Tak. O co chodzi? Co to wszystko ma znaczyć- zapytałam niecierpliwie wyczekując odpowiedzi.

- Później ci to wyjaśnię. Chodź. Zaraz zacznie się lekcja. A właśnie. Ta Jessica o której mi mówiłaś rozmawiałem z nią wczoraj przez internet. Powiedziała, że cię pamięta i bez problemu znajdzie. Na pewno macie jakieś wspólne lekcje- oznajmił James.

- Jasne- burknęłam.

 Byliśmy przed drzwiami klasy w której zaraz będę mieć lekcje. Rzuciłam im przez ramię ostrzegawcze spojrzenie. Oni jednak nie byli już mną zainteresowani. Ruszyli w stronę swojego budynku ostro o czymś dyskutując. Nie mam pojęcia o co chodzi w tym wszystkim. Najpierw rano, a teraz to… Tu coś nie pasuje. Na pewno James mnie okłamał w sprawie porannej kłótni. Ewidentnie było widać, że ledwo się powstrzymywał od pobicia rozmówcy. Kim w ogóle był ten chłopak? O co tu chodzi?!

Postanowiłam odłożyć te przemyślenia na później. Przede mną jeszcze tyle lekcji. Mam nadzieję, że to się nie powtórzy.

 Weszłam do klasy, ściągnęłam kurtkę i zajęłam ostatnią ławkę pod oknem. Na szczęście nauczyciela jeszcze nie było. Uczniowie jeszcze się powoli schodzili. Wyciągnęłam książki i zeszyty starając się czymś zająć myśli. Otworzyłam książkę na pierwszej lepszej stronie i wbiłam wzrok w jakiś obrazek.

Nagle usłyszałam jak ktoś odsuwa stojące obok mojego miejsca krzesło.

- Czy mogę usiąść?




~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witajcie! Oto rozdział 5. Mam nadzieję, że się podoba.
 Czekam na szczere opinie.
Zapraszam do nowych zakładek!
Pozdrawiam wszystkich!


poniedziałek, 20 października 2014

Rozdział 4


                          Nowa znajomość.

Ujrzałam przed sobą szczupłego, umięśnionego mężczyznę o krótkich ciemnobrązowych włosach i głębokich, czarnych oczach. Był ubrany w ciemne dżinsy i czarną bluzę z kapturem. Stał z założonymi rękami. Najwidoczniej wyczekiwał jakiejkolwiek reakcji z mojej strony. Bacznie przyglądał się mojej osobie. Lustrował mnie z góry do dołu. Jego wzrok przeszywał mnie na wylot.

Nie mogłam tak stać bezczynnie. Musiałam się odezwać. Nie bardzo wiedziałam od czego zacząć. Przypuszczam, że jest to ten słynny James, daleka rodzina pani Grażyny.  Dla pewności i przerwania ciszy zapytałam: 

- Ty jesteś James, prawda?

- Prawda. A ty jesteś…

- Kelsey. Nowa sąsiadka.

- Ach tak. Jesteś od pani Sary? Sary Wilson?

- Mieszkam z nią, to moja ciocia- odparłam. Czemu on musi mi się tak przyglądać? To denerwujące!

- Rozumiem- burkną.

- To twój koń- zapytałam zgrabnie zmieniając temat.

- Nie. Jest mojego przyrodniego brata- dwa ostatnie słowa wypowiedział niemal z obrzydzeniem. Zrobił przy tym kwaśną minę.

-Przyrodniego brata…- chciałam dowiedzieć się czegoś więcej.

- Tak. Jacob. Jake. Moja mama wyszła za jego ojca- powiedział to z pogardą.

- Nie lubisz go?

- Jest… Lubiłem z nim spędzać czas jak byliśmy przyjaciółmi. Potem… to wszystko tak szybko się stało. Non stop o coś się chce kłócić. Prosił swojego ojca nawet o pieniądze na jakieś małe mieszkanko, kawalerkę, żeby  jak najdalej od mojej mamy, ojca, ode mnie uciec. Już tak świetnie się nie dogadujemy.

- Przykro mi- cieszyłam się, że się prze de mną otworzył. Przykro mi z powodu Jacoba. Nie powinien go tak traktować. To co on zrobił było świństwem. Nie powinien tak postępować. Byli przyjaciółmi. Współczuję Jamesowi.

- No dobra, a co ty tu robisz- zapytał z lekkim uśmieszkiem na twarzy.

- Pani Grażyna…-  nie bardzo wiedziałam jak wytłumaczyć tę sprawę z koniem.-  Powiedziała, że będę mogła zajmować się jej szarą klaczą, a ty… masz mi przy tym pomóc.

- Jasne- wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Chodź.

Zaprowadził mnie do stajni. Pokazał boks Luny, jej siodło, uprząż i całe wyposażenie do czyszczenia. Pokazał co i w jakiej ilości mam jej dawać do jedzenia. Wytłumaczył mi co mam jak używać i jak obchodzić się z koniem. Pouczył mnie również w sprawie nie umyślnego postępowania.

Miło mi się go słuchało. Często przetaczał niektóre sprawy w żart mimo, że wymagały powagi. Zadał mi kilka pytań dotyczących tutejszej szkoły, starej i znajomych. Okazało się, że będziemy czasami mogli się spotkać na jakiejś lekcji. Niestety. W tej szkole jest indywidualny plan lekcji.

Łatwo mi się z nim rozmawiało. Opowiedział mi jeszcze trochę o tym jak się przyjaźnił z Jacobem, kiedy jego mama poznała go z ojcem przyjaciela, o śmierci taty. Współczuję mu. Tyle przeszedł… Mam nadzieję, że los się do niego wreszcie odwróci. Jedyne wsparcie ma u pani Grażynki i przyjaciół. Szkoda tylko, że nie jest dalej dobrym przyjacielem Jacoba. To nie ich wina, że rodziców złączyła miłość. Stali się rodziną. Nie jedni by chcieli zamienić prawdziwą siostrę, brata na przyjaciela. Myślę, że tu coś nie pasuje. To nie mogła być taka prawdziwa przyjaźń.

Mogłam bym tak z Jamesem rozmawiać dniami. Niestety, robiło się ciemno. Musiałam wracać. James uparł się, że mnie odprowadzi. Po dwóch minutach staliśmy pod moim domem. Pożegnaliśmy się i umówiliśmy jutro o 15.00 w stajni na przejażdżkę konną. Później rozeszliśmy się, każdy w swoją stronę.

Weszłam do domu. Przekroczyłam próg pokoju gościnnego. Moim oczom ukazała się widok siedzącej cioci przed telewizorem szukającej jakiegoś serialiku. Gdy mnie ujrzała odłożyła pilot, obróciła się w moją stronę i rzekła:

- Gdzieś ty była? Jest  już tak późno i ciemno.

- Przepraszam, poznałam tego Jamesa no i trochę rozmawialiśmy ze sobą – przyznałam ze wstydem. Mam nadzieję, że ciocia zrozumie to normalnie.

- Poznałaś go? I co ? Fajny? Ładny chociaż- zadawała pytanie za pytaniem. Tylko nie to, pomyślałam. Jak zawsze wszystko źle rozumie.

- Tak, jest fajny. Czuję, że będziemy świetnymi kumplami- na ostatnie słowo nałożyłam nacisk. Najwidoczniej zasmuciło ją to.

- No cóż… - obróciła się do telewizora i burknęła coś niezrozumiale pod nosem.

Weszłam do kuchni, poczęstowałam się kanapką i zrobiłam sobie ciepłą herbatę z cytryną, z którą pomknęłam do pokoju. Postanowiłam coś obejrzeć. Miałam ochotę na jakąś komedię. Skakałam z kanału na kanał aż jakiś film przykuł moją uwagę. Po kilku minutach śmiechu film oczywiście przerwała reklama. Postanowiłam sprawdzić telefon. Wow. Była już 19.34 ale ten czas leci. Miałam trzy nieodebrane wiadomości. Zgadnijcie od kogo. Tak, właśnie od Toma. Wszystkie były o podobnej treści.

Kells, miej się na baczności. Nie odpuszczę. Tom

Twoje życie ulegnie całkowitej zmianie, przygotuj się !  Tom.

Tęsknię za tobą. Żałuj, że mnie zostawiłaś. Tom

Bla, bla, bla… Zawsze to samo. Zastanawiam się czy nie był po prostu pod dużym wpływem alkoholu czy narkotyków. Chociaż… Nie, nie powinnam tym się martwić. To było, minęło. Poproszę ciocię żeby kupiła mi nową kartę. Muszę zmienić numer.

Wykonałam również krótki telefon do mamy. Poinformowałam ją, że wszystko w porządku, dzień miną mi przyjemnie, opowiedziałam jej o zakupach i Jamesie. Po rozmowie zgasiłam telewizor. Nie zbyt miałam ochotę na oglądnięcie końcówki filmu.

Podeszłam do biurka na, którym zauważyłam kopertę zaadresowaną do mnie. Co się okazało, była od pani dyrektor z mojej nowej szkoły. Pisali, że cieszą się, że mogą uczyć taką uczennicę jak ja. Pewnie wszystkim tak pisali. W liście wyrazili swój zaszczyt, że wybrałam tą, a nie inną uczelnię. Chcieli mnie poinformować, że w poniedziałek jest mały apel podczas lekcji. Nie jest wymagany strój apelowy, SUPER. Następnie z koperty wyciągnęłam swój plan lekcji. Nawet nie był taki zły. Szkoda, że każdy ma inny. Z koperty wyciągnęłam jeszcze małą, podręczną mapkę szkoły.

Gdy przestudiowałam wszystko poszłam pod prysznic. Przebrałam się w piżamę i ułożyłam wygodnie w łóżku. Myślałam jeszcze trochę o jutrzejszym spotkaniu z Jamesem. Nie umiem jeździć konno. Ech… Mam nadzieję, że mnie nauczy.

Po kilku minutach rozmyślań udało mi się zasnąć. Tym razem deszcz nie przeszkadzał mi aż tak bardzo. Pozwolił mi odpłynąć w sen pozbawiony koszmarów.

Rano obudziłam się prawie o 10.00. No cóż. Muszę korzystać, w tygodniu nie będzie tak dobrze. Poleniuchowałam jeszcze z dziesięć minut. Wstałam, poszłam do łazienki na krótki prysznic, ubrałam się w czarne spodnie i szarą, grubą bluzę i spięłam włosy w luźny warkocz. Pędem zeszłam na dół, do kuchni.

Tak jak myślałam, śniadanie stało na blacie kuchennym, a ciocia w swoim „biurowym” pokoiku z papierami. Miała bardzo skupioną minę. Musiała się właśnie nad czymś zastanawiać.

- Cześć, ciociu. Co tam- zapytałam grzecznie.

- Cześć, skarbie. Pracuję właśnie nad planem nowego domu dla pewnej rodziny. Podgrzej sobie mleko od płatków. Myślałam, że wcześnie wstaniesz.

- Też myślałam, że wcześnie wstanę.  Dziękuję.

-Proszę. O której jesteś umówiona z Jamesem- zapytała z tym swoim głosikiem specjalnie zarezerwowanym na te tematy. Zamarłam. Przecież o żadnym spotkaniu jej nie mówiłam.

- Skąd wiesz?

- Grażynka do mnie dzwoniła. O wszystkim mi powiedziała- zrobiła ten swój uśmieszek. Czemu ona tak to traktuje?! Mówiłam jej, że to kumpel!

- O 15.00. Coś jeszcze- zapytałam z wymuszoną grzecznością.

- Tak. Nie musisz się śpieszyć z powrotem. Mam dziś o 16.00 do późna rozmowę w pracy.

- Spokojnie. Poradzę sobie.

Wyszłam z pokoju. Przekroczyłam próg kuchni i zagrzałam mleko. Zjadłam grzecznie przy stole. Po śniadaniu wstawiłam naczynia do zmywarki i pomknęłam do pokoju. Nie bardzo miałam co robić. Wyjęłam książkę i zaczęłam czytać. Ocknęłam się dopiero w tedy gdy ciocia wołała na obiad. Zeszłam posłusznie na dół. Usiadłam do stołu i zjadłam.

- Masz jeszcze dwadzieścia minut- oznajmiła ciocia z nutką podniecenia.

- Dwadzieścia minut do…

- Do spotkania się z Jamesem-  widać było, że z trudem używa słowa „spotkania się”. Ach ta ciocia. Jak nastolatka. Hihi.

-Już wychodzę.  Miłej pracy- pożegnałam ciocię.

Uprałam czarne wysokie byty, włożyłam szarą czapkę z pomponem i wyszłam. Kierowałam się szybkim krokiem do stajni. Wcześniej nie miałam okazji mieć kontakt z koniem. No może jak byłam mała to coś tam pojeździłam ale było to bardzo dawno temu. Teraz nie pamiętam nic. Nie mam pojęcia jak konia zatrzymać czy ruszyć go z miejsca. Liczę na to, że James mi wszystko wytłumaczy.

Pogoda była znośna. Nie padało ale było pochmurnie. Wiał spokojny wiaterek. Oby się nie rozlało. Inaczej będziemy musieli siedzieć w stajni. Była to i zła i dobra wiadomość. Zła dlatego, że moje lekcje musiały by poczekać no i nie przewietrzylibyśmy się. Bardzo lubię spędzać czas na podwórku.  A dobra dlatego, że mogła bym dopytać się Jamesa co do paru niezrozumiałych mi spraw.

Gdy doszłam przed wielkie drewniane drzwi od stajni, James stał o nie nonszalancko oparty z szerokim uśmiechem. Na sam widok moja twarz rozpromieniła się uśmiechem.

- Cześć, gotowa na jazdę- przywitał się.

- Hej, mam nadzieję, że wyjaśnisz mi wszystko. Nie umiem jeździć konno-  przyznałam.

- Spokojnie. Wszystkiego cię nauczę- powiedział z zadziornym uśmieszkiem.

-Mam nadzieję- mruknęłam.

Powlokłam się za nim do środka stajni. Pokazał mi jak mam nałożyć siodło i leńce. Najpierw sam to zrobił po czym wszystko ściągną i polecił powtórzyć mi jego ruchy. Z siodłem wszystko było okey. Założenie uzdy poszło trochę gorzej. Po kilku minutach ścisłej nauki ruszyliśmy na koniach w pole. James prowadził. Jechał blisko mnie żeby w razie czego mi pomóc. Sam wybrał jednego konia z tych brązowych z plamą na łbie. Szło mi całkiem nieźle. Powoli czułam się swobodnie w siodle.

Podczas drogi James zadawał mi pytania, które pominą ostatnim razem. W nagrodę za odpowiedź mogłam zadać jemu pytanie. Dowiedziałam się, że pani Grażyna nie jest z nim spokrewniona. Jest to rodzina od Jacoba. Przez to, że teraz jest skłócony z Jamesem nie przyjeżdża tu do niej. Jest to jego daleka ciocia. Obowiązki spadły na mojego kumpla , a Jacob ciągle mu wyprawia kłótnie. Przy kolejnym pytaniu związanym z jego przybranym bratem, James oburzył się trochę.

- Co cię tak interesuje ten dupek- zagrzmiał.

- Nie wiem. Tak po prostu. Przykro mi, dziwię się tylko, że byliście sobie tak bliscy, a jak staliście się rodziną… Wszystko pękło jak bańka mydlana. Cała ta więź…

- Dziś mam takie myśli, że to nie była przyjaźń- powiedział szczerze.- Nie dość, że muszę z nim mieszkać, to jeszcze muszę go widywać w szkole. Zawsze omija mnie i traktuje jak wroga.

- Naprawdę? Chodzi z tobą do szkoły? Omija cię- zadawałam pytanie za pytaniem. Będzie chodził do tej samej szkoły co ja?! Poznam go?

- Tak. Niestety- powiedział z pogardą w głosie.- Czy jak tutaj przyjeżdżałaś, zaprzyjaźniłaś się z kimś? Masz tu jakiś znajomych?

- Przyjeżdżałam tu jak byłam mała. Zawsze bawiłam się z taką Jessicą. Jessicą Smith.

- Jessica Smith? Znam ją. Będzie chodziła do tej samej szkoły co my. Mieszka na drugim końcu mieściny.

- Naprawdę! Jej. Tak dawno jej nie widziałam. Super- powiedziałam z ekscytację. To moja stara znajoma. Lubiłam się z nią bawić.

- Wiesz co. Wracajmy. Coraz bardziej się chmurzy, będzie lało- oznajmił James.

- Jasne, wracajmy.

Szybko wróciliśmy do stajni. Szybko udało mi się ściągnąć uzdę i siodło. Coraz bardziej śmielej postępowałam z koniem. Zaprowadziłam klacz do boksu, dałam jej siana i dolałam wody. Następnie pożegnałam się z Jamesem i ruszyłam do domu.  W środku było ciemno. No tak. Zapomniałam. Ciocia w pracy.

Weszłam do kuchni, zapaliłam światło i zagrzałam mleko na kakao. Pomknęłam do pokoju, wypiłam zawartość kubka i spakowałam książki do plecaka razem z planem lekcji. Sprawdziłam godzinę na telefonie. 19.57.  Za oknem robiło się coraz ciemniej. Deszcz zaczął padać. James miał rację. Poszłam pod prysznic. Ubrana w piżamę zaplotłam włosy w warkocz i wskoczyłam pod kołdrę.  Z jednej strony bałam się jutrzejszego dnia. Z drugiej cieszyłam się, że spotkam starą koleżankę i może poznam kogoś innego, fajnego. Nie minęło dużo czasu. Szybko odpłynęłam w krainę snów…


_________________________________________________________________________________
Mam nadzieję, że się podoba. Czekam na wasze oceny ;D
Zapraszam do nowej zakładki " Mały kącik"  !!!
Pozdrawiam!

poniedziałek, 13 października 2014

Rozdział 3

   " Ale są takie zakamarki duszy, które pozostają nieznane, bo nie da się
     poznać do końca drugiego człowieka, choćby nie wiem co" - Jaume Cabré
                        
                                            Weekend

Całą noc nie mogłam spać przez deszcz, który uderzał o rynnę i tego smsa. Dopiero nad ranem udało mi się zasnąć na kilka godzin. O 6.00 byłam już na nogach. Poszłam do łazienki pod prysznic i załatwić swoje potrzeby. Następnie podeszłam do szafy i wyciągnęłam ciemne dżinsy i niebieską bluzę. Następnie upiełam włosy w kucyk. Usiadłam na sofie i jeszcze raz przeczytałam spokojnie wiadomość.

Cześć Kells. Byłem wczoraj pod twoim domem. Twoi rodzice powiadomili mnie, że wyjechałaś do cioci i dali mi do zrozumienia abym przestał nachodzić ich dom. Jeśli myślisz, że w ten sposób ode mnie się odetniesz to się grubo mylisz. Wierz mi, mogłaś być ze mną szczęśliwa. Szykuj się.  Tom

Tom  był moim kumplem. Po pewnym czasie zaczął się dziwnie zachowywać. Bez powodu wdawał się w bójki, wszystko go drażniło i ubzdurał sobie, że go kocham i jesteśmy sobie przeznaczeni. Co się okazało, przyczyną jego zachowania były narkotyki, które sprzedawał innym. Zgłosiłam sprawę na policję, trafił za kratki, a teraz nie wiem jakim cudem jest na wolności. Jego sms mnie przestraszył. Mam się spodziewać czegoś? Przyleci tu? Zrobi mi krzywdę? Nie. To nie ma sensu.

Poczekałam jeszcze z godzinkę za nim zeszłam na dół. Nie chciałam budzić cioci. Kiedy już przekroczyłam próg kuchni, ciocia robiła nam jajecznicę.

- Dzień dobry, Kells. Jak się spało?

- Cześć, ciociu. Deszcz nie za bardzo pozwolił mi spać- zrobiłam skwaszoną minę.

- Przyzwyczaisz  się skarbie. Wyciągnij talerze z górnej szafki przy oknie.

Gdy ciocia nakładała nam jajecznicę, zrobiłam nam ciepłą herbatę z cytryną. Śniadanie zjadłyśmy w ciszy. Po zjedzeniu, ciocia uparła się, że sama pozmywa naczynia. Postanowiłam pójść do gościnnego pokoju na sofę. Wchodząc, zauważyłam coś czarnego, puszystego leżącego na pufie. Zbliżyłam się do interesującego mnie obiektu, który okazał się czarną kocicą o złotawych oczach.

- Ciociu, jak się nazywa ten kot?

- To jest Mori- odrzekła ciocia.

Wyciągnęłam rękę w stronę kotki, która uniosła łebek, obwąchała wyciągniętą dłoń po czym wtuliła się w nią. Zaczęłam głaskać ją za uchem, w zamian zaczęła mruczeć. Zawsze chciałam mieć zwierzątko domowe ale rodzice się nie zgadzali. Twierdzili, że zwierzę powinno być wolne, a nie pupilem krzątającym się po domu.

- Gotowa, jedziemy- zapytała ciocia.

- Tak, jasne.

Podczas drogi ciocia powiadomiła mnie, że na proźbę rodziców nie będzie mnie odbierać ani zawozić do szkoły. Będę musiała jeździć autobusem szkolnym. Z domu na przystanek będę mieć z 3 minuty drogi, a później z 10 minut jazdy do szkoły. Po drodze pokazała mi przystanek, szkołę i swoją pracę. Sara pracuje jako architektka. Tylko kilka razy w tygodniu pracuje w biurze. Głównie pracę bierze do domu dzięki temu może zadanie wykonać później i pozwolić sobie na dodatkową pracę jaką jest opieka nad Marysią.

W galerii ciocia kupiła mi szarą bluzę z serduszkami,  białą z misiami, dłuższą bluzkę do czarnych spodni, kremową na trzy czwarte bluzkę z bucikami, czarną bluzkę z różową kokardą i dłuższe do kostek brązowe buty. Postanowiłyśmy z ciocią pójść na sklepy spożywcze aby kupić składniki do ciasta, które chce upiec na popołudniową herbatę i w razie potrzeby kilka innych przypraw czy potrzeb do wyposarzenia kuchni. Zakupy zrobiłyśmy szybko i sprawnie. Na szczęście ciocia miała listę zakupów. Gdy zapłaciłyśmy wózek był cały obładowany torbami. Została jeszcze jedna sprawa. Moje podręczniki do szkoły. Umówiłyśmy się z ciocią, że ona pójdzie zanieść zakupy do auta, a ja pójdę odebrać zamówienie do księgarni. Tak więc się rozstałyśmy. Kierowałam się zgodnie z zaleceniami cioci do księgarni ze świstkiem papieru potwierdzającym zamówienie. Szczęśliwie odnalazłam swój cel i odebrałam zamówienie. Zapłaciłam i kierowałam się w stronę wyjścia z obładowanymi rękami, książkami. W pewnym momencie odwróciłam na chwilę wzrok gdyż pewna rzecz przykuła moją uwagę. Gdy miałam już odwrócić głowę coś, a raczej ktoś zdążył we mnie wejść. Upadłam na podłogę do pozycji siedzącej, a książki, które przed sekundą były na moich rękach, leżały rozsypane obok mnie. Podniosłam głowę i napotkałam parę błękitnych oczu.

- Strasznie Cię przepraszam- rzekł melodyjnym głosem chłopak. Wyczułam nutkę śmiechu w jego głosie. Podał mi rękę, której chętnie się złapałam. Pomógł mi wstać.

- Nie to ja przepraszam, szłam nie patrząc przed siebie- powiedziałam zawstydzona po czym rzuciłam się do zbierania książek. Schylił się i zaczął mi pomagać. Gdy wszystkie pozbieraliśmy, podał mi te, które trzymał i ułożył wszystkie w kupkę na moich rękach. Następnie zaczął się głupio mi przyglądać.

- Dzięki- powiedziałam z wdzięcznością.

- Czy to ty wpadłaś wtedy na mnie na boisku- zapytał z niemal niesłyszalną kpiną w głosie. O nie.

- Tak, to ja- przyznałam się grzecznie. Pewnie płonęłam rumieńcem.

- W takim razie do zobaczenia- powiedział i posłał mi szeroki uśmiech po czym ominą mnie i poszedł w głąb galerii.

Do zobaczenia? Co to ma znaczyć? Najzwyczajniej się pomylił. Nawet się nie znamy.

Ruszyłam w stronę wyjścia. Na zewnątrz było chłodno i kropił deszcz. Zaciągnęłam kaptur na głowę i ruszyłam do auta, do cioci. Wsadziłam na tylne siedzenie podręczniki, po czym wgramoliłam się na przednie siedzenie. Posłusznie zapięłam pasy. Ciocia odpaliła auto i ruszyłyśmy w stronę domu.

Do ciepłego domciu wniosłyśmy nasze wielkie zakupy. Pomogłam cioci włożyć wszystkie spożywcze zakupy na pułki zarazem ucząc się gdzie co ma swoje miejsce. Gdy ciocia przygotowywała się do robienia ciasta ,murzynka poszłam do pokoju poskładać swoje nowe ciuchy do szafy. Poobcinałam metki, poskładałam i ułożyłam w szafce. Następnie zerknęłam na telefon. Uf… Na razie nic nie napisał. Może po prostu pomylił numery, a ten sms był do kogoś innego? Nie wiem. Nie chcę o tym na razie myśleć.

Zeszłam na dół do kuchni. Spytałam się cioci w czym mogę pomóc. Wydała mi polecenie abym wzięła obrusik z blatu kuchennego i rozłożyła go na stoliku w gościnnym pokoju. Posłusznie wykonałam zalecone mi zadanie. Gdy ciasto poszło do piekarnika, postanowiłyśmy z ciocią zagrać w makao. Po kilku rundach ciocia sprawdziła ciasto. Upieczone wyjęła z piekarnika, pokroiła je i ułożyła na wielki ozdobny talerz.

- Postaw to Kells na stoliku- poleciła ciocia.- Tylko nie upuść- dodała poważnym głosem po czym roześmiała się . Dobrze wiedziała jaka ze mnie niezdara.

- Tak szefie – zażartowałam.

- No dobrze, za niedługo przyjdzie pani Gabrysia. Mieszka obok nas. Za domem ma małą stajnię i łąkę. Hoduje chyba z 5 koni. Jak byś chciała pojeździć… może da ci lekcje jazdy- poinformowała mnie ciocia.

- Może. Lubię konie ale nie chcę się narzucać. Zresztą lekcje by kosztowały dużo  kasy .

- Nie sądzę aby chciała pieniądze za lekcje. Zresztą, tym się zajmuje jakiś młody chłopak. Jest jej jakąś daleką rodziną czy coś.

- Rozumiem.

Piętnaście minut później przyszła pani Grażyna. Zapewne jest w średnim wieku, ma krótkie blond włosy, jest w miarę szczupła i ma pogodny wyraz twarzy.

- Dzień dobry –przywitałam się grzecznie.

- Dzień dobry, to ty jesteś Kelsey, bratanica Sary.

- Tak to ja.

- Miło, że będziesz tu mieszkać i uczyć się- powiedziała pani.

Usiadła wygodnie w fotelu naprzeciwko mnie. Zadawała mi różne pytania. Czy widziałam nową szkołę, czym będę jeździć i wracać ze szkoły, czy wszystko mam kupione. Zadawała też pytania dotyczące starego miejsca zamieszkania. Pytała się również o moich rodziców. Dopiero gdy ciocia weszła z herbatą zostawiła mnie w spokoju.

- Grażynko, czy Kells mogła by od czasu do czasu że tak powiem pokręcić się przy twoich koniach. Pojeździć, popieścić czy coś- spytała ciocia.

- Jasne! Zapraszam. Mam taką szarą klaczkę, umówmy się, że to jest taki twój koń. Przychodź, karm ją, szczotkuj, ujeżdżaj. James ci wszystko pokaże. Ten chłopak to moja taka… bardzo daleka rodzina.

- Dziękuję. Czy mogłam bym teraz pójść i zobaczyć ją ?

- To twoja klaczka- powiedziała Grażyna.

Jeszcze raz podziękowałam, ubrałam się i wyszłam. Super, mam konia! Postanowiłam wejść w pole. Gdy dotarłam do drewnianego płotu oparłam się o niego i przyglądałam się koniom. Były trochę daleko. Chciałam być bliżej. Szłam wzdłuż płotu aż dotarłam do jakiejś małej szopki z sianem. Byłam bliżej koni. Zdołałam zauważyć swoją szarą klaczkę. Była w sumie… dość duża. Cmoknęłam głośno aby przywołać któregoś z koni. Łeb podniósł  mój koń, zwrócił się w moim kierunku i pogalopował. Podbiegła do płotu i zatrzymała się kilka kroków przede mną. Wyciągnęłam rękę i powoli dotknęłam jej miękkiego łba. Była cudowna. Podeszła bliżej pozwalając mi na śmielsze głaskanie. Naliczyłam sześć koni, czarnego, białego, dwa brązowe z plamą na łbie, łaciaty i moja szara.  Kątem oka zauważyłam, że czarny koń zainteresował się mną i klaczą. Kierował się w naszą stronę. Głaskając swobodnie klacz przemówiłam do niej :

- Teraz będziesz moim koniem. Jak by tu ciebie nazwać? O, już wiem. Luna. I jak?

Klacz parsknęła i zatrząsła łbem. Uznałam to za zgodę. Gdy czarny koń podszedł do płotu kiwną na  moją rękę, którą ułożyłam na płocie. Podniosłam ją i zaczęłam jego głaskać. Szturchną swoim ciałem Lunę na znak aby się przesunęła. Gestem żartobliwym głową zahaczył o kark klaczy. Roześmiałam się.

- Co, zazdrosny. Wszyscy zawsze muszą zwracać swoją uwagę na ciebie co- pogłaskałam go.

- To zupełnie tak jak jego właściciel- usłyszałam męski głos zza swoich pleców.

Głos ten był magnetyczny. Przez moje ciało przeszedł mnie dreszcz. Następnie zastąpiła go gęsia skórka. Zeskoczyłam z płotu i powoli obróciłam głowę. Ujrzałam przed sobą…


__________________________________________________________________________________

No i jest. Mam nadzieję, że się podoba. Czekam na wasze szczere opinie. Pozdrowionko dla wszystkich. Miłego czytania!!! :D

piątek, 10 października 2014

Rozdział 2


                                           Mój nowy dom.

Kiedy doleciałam oczywiście padał deszcz. Witaj Yesubi.  Ciocię ,tak jak się spodziewałam, zobaczyłam jak tylko wysiadłam z samolotu. Och ta moja ciocia, zawsze w jaskrawych ubraniach.  Sara, tak ma na imię, była szczupłą, średniego wzrostu kobietą. Miała krótkie do ramion kasztanowe włosy i pogodny wyraz twarzy, jak zawsze rozpromieniony jej uśmiechem. Gdy tylko zeszłam ze schodków, podbiegła do mnie i pomogła mi z bagażem. Gdy tylko doszłyśmy do auta i wsadziłyśmy walizki, przytuliła mnie do siebie zapewniając przy tym, że spodoba mi się u niej. Przez całą drogę do domu Sary zostawałam obrzucana przeróżnymi pytaniami. Ciocia miała ich mnóstwo. Zresztą, co się dziwić. Dawno z nią nie rozmawiałam. Na początku czułam się nie pewnie ale z czasem stawałam się odważniejsza. Gdy dojechaliśmy pod dom na szczęście lekko mżyło. Ciocia pomogła mi wnieść moje bagaże do domu. W środku panował spokój. No tak. Zapomniałam. Ciocia niema męża ani dzieci. Mieszka sam. Jakoś nie poszczęściło jej się. Dom był bardzo skromny. Ściany zostały pomalowane na bardzo jasne kolory. W pokoju gościnnym na ścianie wisiał duży plazmowy telewizor. Kanapa była czarna, skurzana. W pomieszczeniu były szklane drzwi prowadzące na piękny ogród. Kuchnia była skromna i przestrzenna. Miała wszystko co trzeba. Jadalnia miała wielki drewniany stół i krzesła. Na ścianach widniały przeróżne obrazy. Większość  przedstawiała naturę. Sara zaprowadziła mnie schodami do góry do mojego pokoju. Był bardzo duży.  Miałam duże łóżko, a właściwie łoże.  W kącie było drewniane biurko z lampką i … laptopem !!! Na ścianie wisiały dwie półki. Zgaduję, że to na zeszyty i książki. Dostrzegłam też dużą szafę na ubrania i komodę z książkami.

- To ja cię zostawię żebyś sobie wszystko tutaj poukładała i oglądnęła. Za godzinkę zejdź. Zrobię nam naleśniki z dżemem jeżynowym-  mrugnęła do mnie po czym wyszła zamykając za sobą drzwi.

No i zostałam sama.  Postanowiłam sprawdzić tą biblioteczkę. Podeszłam do komody i wyjęłam pierwszą lepszą książkę.  „ Romeo i Julia ‘’. Super. Kolejna. „ Klątwa tygrysa’’. Uwielbiam to ! Następna. „ Zmierzch ‘’. O to też kocham. I książkę i film! No dobra co dalej. Odkryłam, że nie tylko są tu książki ale i filmy.  „Życie Pi’’ „ Avatar ‘’ „ Intruz” „ Porwanie”. Bomba. Nie będę się nudzić.  Na środku pokoju stała nie wielka sofka przed którą stał mały stoliczek. A co najfajniejsze na ścianie wisiała niewiele mniejsza plazma od tej w salonie.  Zauważyłam również jakieś drzwi a jak się okazało prowadziły one do mojej prywatnej łazienki! Następnie odkryłam, że posiadam wyjście na balkon z widokiem na ogród. Postanowiłam się rozpakować. Gdy wyciągnęłam ostatni sweter i zamknęłam szafę zeszłam na dół do kuchni.

- No i jak ci się podoba? O książki do szkoły się nie martw. Są zamówione. Przyjdą jutro- powiedziała ciocia zwijając naleśnika.

- Jasne- burknęłam siadając na krześle.

-Proszę. Zjedz. Pewnie jesteś strasznie głodna- powiedziała ciocia podstawiając mi talerz naleśników.

- Dziękuję.

- Mamy cały weekend dla siebie, a w poniedziałek idziesz do nowej szkoły więc pomyślałam, że fajnie by było gdybyśmy pojechały na przykład na zakupy, pokazała bym ci okolice, nową szkołę. Co ty na to?

Nie chciałam nawet myśleć o poniedziałku ale cóż, prędzej czy później musiało do tego dojść. Nie spodziewałam się tylko jednego. Że będę uczęszczać do szkoły z dala od mojego rodzinnego domu i przyjaciół. Nie miałam wyboru. Musiałam grzecznie dopowiedzieć „Tak”.

- Tak, to dobry pomysł- powiedziałam grzecznie.

- Świetnie. O jeszcze jedno. W poniedziałki, środy piątki opiekuję się taką małą pięcioletnią dziewczynką, Mary.

- To fajnie – lubiłam małe dzieci. Zazwyczaj dobrze się z nimi dogadywałam. Szkoda, że tym razem nie jestem na miejscu cioci.

- Jedz kochanie, jedz – pogoniła mnie Sara- moja dobra przyjaciółka wpadnie jutro do nas na herbatę po południu więc na zakupy pojedziemy rano- poinformowała mnie ciocia.

- Jasne, nie ma sprawy- odparłam kończąc naleśnika. – Idę się przewietrzyć na podwórko.

- Okej. Jak byś chciała pójść na boisko to wyjdź z naszej bocznej uliczki na główną. Później jak pójdziesz kawałek prosto zobaczysz taką małą polną ścieżkę, nie zarośniętą. Skręć w nią. Tam jest boisko, huśtawki, zjeżdżalnie no i parę w twoim wieku rówieśników.

- Jasne na pewno trafię. Tylko pójdę po jakiś sweter.

- O tak. Wieje teraz wiatr – przytaknęła ciocia.

Wzięłam ubrałam do swoich ciemnych dżinsów swój ulubiony szary sweter. Do kieszeni schowałam MP3, ubrałam czarne trampki i wyszłam. Kierowałam się zgodnie z instrukcjami cioci. Po jakiś dwóch minutach drogi skręciłam w małą polną ścieżkę. Już na samym początku słyszałam odgłosy bawiących się dzieci i stwierdziłam iż jest to właściwa ścieżka. Po minucie moim oczom ukazało się duże boisko z wyznaczonymi wapniem(lub innym białym proszkowym świństwem) na trawie liniami. Od razu ustaliłam, że jest to boisko do piłki nożnej. Kawałek później było wybetonowane boisko do koszykówki, no i jak ciocia mówiła, wielki plac zabaw z karuzelą, huśtawką i zjeżdżalniami.  Dostrzegłam kilka sylwetek siedzących na ławkach na uboczu placu. Muszę przyznać, że boisko jest bardzo przyjemnym miejscem.  Kierowałam się do ławki po boku boiska do koszykówki gdzie nikogo niebyło w pobliżu.  Idąc zaczęłam powoli wyciągać MP3 gdy nagle poczułam zderzenie. Zaczęłam tracić równowagę. Z pewnością gdyby nie ręce, które oplotły mnie w pasie leżała bym już na ziemi.  Gdy uniosłam głowę ujrzałam niebieskie oczy chłopaka o krótkich kasztanowych włosach.

- Przepraszam, nie patrzyłam przed siebie- udało mi się wreszcie wybąkać.

- Nie to ja przepraszam. To moja wina. Wybacz-miał cichy melodyjny głos.

Powoli zsuną swoje ręce i odszedł. Jego oczy były tak magnetyczne. Jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś o tak pięknych oczach. Oprzytomniałam dopiero gdy pierwsza kropla spadła na mój nos. Zwróciłam się w kierunku z którego przyszłam i ruszyłam w drogę powrotną. Starałam się iść jak najszybciej aby ulewa mnie nie zastała. Na szczęście zdążyłam. Wchodząc do domu weszłam do kuchni mając nadzieję, że zostało coś jeszcze z naleśników. Och ta ciocia. Zostawiła cały przepełniony nimi talerz na blacie. Wzięłam jednego naleśnika do ręki i ruszyłam do pokoju gościnnego w którym słyszałam odgłos telewizora. Ciocia siedziała z pilotem w ręce i przewijała kanały szukając najwyraźniej jakiegoś romansidła.

- O już wróciłaś.  Świetnie bo właśnie zaczęło lać. I jak ci się podoba ?

- Hmm… Jest tu inaczej niż w mojej miejscowości. Właściwie to ciekawie tu.

- Cieszę się, że ci się podoba. Jutro zobaczysz resztę. Zrobiłam ci kakao. Jeśli jest zimne wstaw na chwilę do mikrofalówki.

- Dziękuję.

Weszłam do kuchni i wzięłam czarny kubek z białymi plamkami. Och, ciepłe. Zwinęłam się szybko do góry. Usiadłam na pufie i sprawdziłam telefon. Muszę zadzwonić do mamy i powiadomić ją, że wszystko jest okej. Wykonałam krótki telefon, wypiłam zawartość kubka i poszłam pod prysznic. Gdy z niego wyszłam ułożyłam się wygodnie w moim łożu. Po raz ostatni sprawdziłam telefon i zobaczyłam, że mam jedną nie odebraną wiadomość. Sprawdziłam od kogo. Nadawca esemesa był człowiekiem, z którym nie miałam ochoty mieć do czynienia.  Z niechęcią przeczytałam wiadomość, która mnie zszokowała. Przeleciałam przez nią jeszcze kilka razy wzrokiem.



-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No i jest. Mam nadzieję, że się spodoba. proszę o szczere opinie. Proszę zostawiajcie po sobie opinie. Są bardzo dla mnie ważne.  Zapraszam również do zadawania pytań które was nurtują w zakładce "Pytania ". Każdy może je zadać. Nawet Ty. Pozdrawiam.