Jacob ustawił mnie kilka metrów przed sobą.
Uważnie wsłuchałam się w jego słowa. Nie chciałam popełnić żadnego błędu, a tym
bardziej utknąć w ciele włochatej bestii.
- Spróbuj
sobie wyobrazić, że masz na sobie jakieś szaty- tłumaczył Jacob- i bardzo
chcesz się ich pozbyć. Jesteś strasznie wściekła. Wszystko w tobie się od
środka gotuje. Skup się! Albo jakbyś chciała zedrzeć z siebie skórę. Przypomnij
sobie jakieś zdarzenie, które doprowadziło cię do szału.
Uważnie zrobiłam to co kazał. Przypomniałam
sobie sytuację z mamą. Gdy byłam mała, rzadko kiedy poświęcała mi czas. W końcu
nie wytrzymałam i wykrzyczałam mamie prosto w twarz co o niej sądzę. Miałam
ochotę rozwalić wszystko, co było w zasięgu mojej ręki. Mama również nie
wytrzymała. W przypływie gniewu wyrzuciła z siebie kilka obelg dotyczących
mojej osoby.
Poczułam ciepło w każdym zakątku mojego
ciała. Skóra zaczęła niemiłosiernie piec. Miejscami pojawiły się czerwone
kreski. Mam nadzieję, że później znikną. Przypływ nowej energii zachęcił mnie
do rzucenia się biegiem przed siebie. Dołożyłam wszelkie starania, aby ustać w
miejscu. Zacisnęłam powieki. Dłonie zamknęły się w szczelnym uścisku tworząc
pięść.
- Dobrze!
Myśl o tym bardziej. Skup się porządnie!-
instruował Jacob.
Z godnie z jego zaleceniami po chwili moje
ciało popękało. W pewnym sensie jakaś mocna siła obdarła mnie z skóry. Kawałki
stały się niewidoczne. Opadłam na kolana, które momentalnie stały się krótkimi,
zgrabnymi nóżkami drapieżnika. Cała moja powierzchnia była pokryta rdzawym futrem.
Podniosłam najpierw lewą przednią łapę, następnie prawą przednią, a później
resztę. Poruszałam ogonem w lewo i prawo. Nastawiłam uszy uparcie szukając
jakiegoś dźwięku. Przeniosłam swój oczy na stojącego Jacoba. Jego wzrok wtopiony
był we mnie. Przykucną. Niepewnie zrobiłam pierwszy krok. Wyciągną swoją dłoń w
moim kierunku aby dodać mi otuchy. Na jego twarzy zagościł delikatny uśmieszek.
Kolejne kroki zrobiłam już pewniej. Moja głowa znajdywała się na równi z jego.
Ułożyłam się u jego skulonych nóg, opierając głowę o jego kolano. Przejechał
ręką od czubka głowy do grzbietu. Wydałam z siebie cichy, znaczący pomruk. Uśmiechną się szerzej.
- No widzisz jak ci świetnie poszło!
Spodziewałam się gorszej reakcji po przemianie- pochwalił.
Rzeczywiście. Dość spokojnie przeszłam
przemianę. Znowu poczułam falę energii. Była bardzo kusząca… Napięłam wszystkie
mięśnie. Nie. Nie mogę się poddać! Nie pozwolę, żeby jakieś siły mną
zawładnęły. Muszę nauczyć się panować nad sobą. Nie pozwolę, żeby jakikolwiek
człowiek zginą z moich rąk. Nie chcę krzywdzić niewinnych. Jakież to
niesprawiedliwe! Tyle ludzi żyje na tym świecie i nie mają pojęcia, co tak
naprawdę na nim jest. Tylko poszczególni, na chwilę przed śmiercią widzą
prawdziwą twarz zabójcy.
Moje rozmyślania przerwał głos Jacoba.
- To jak,
przemieniasz się?
Na znak zgody trąciłam nosem jego dłoń.
Odskoczyłam dobry metr od niego i stanęłam. Poniósł się na równe nogi. Teraz
moja głowa była na równi z jego biodrami.
-
Przećwiczmy jeszcze coś. Być może nie zauważyłaś, kiedy pierwszy raz spotkałaś
Nathana, był bardzo duży. W tedy kiedy zaczęliśmy ci wszystko powoli tłumaczyć,
dołączył do nas Nath z wielkością przeciętnego psa- wydałam z siebie gardłowy
odgłos.- Otóż, możemy się również zmniejszać i zwiększać. To taki bonus. Każdy
ma to w sobie. Żeby to „uaktywnić”, musisz pomyśleć o czymś rosnącym lub
kurczącym się.
Pomyślałam chwilkę o czym mogłam bym
pomyśleć. Przeszukałam cały swój mózg. Nie bardzo wiedziałam co będzie
odpowiednie. A co jeśli pomyślę o czymś dużym i urosnę do gigantycznej
wielkości? Ta myśl mnie przeraziła. Przestąpiłam z nogi na nogę. Wzięłam
głęboko oddech.
Rosnący kwiat.
W mojej głowie rozległy się echem te dwa
słowa. Uniosłam głowę w górę.
Kwiat
stojący na wielkiej górze. Słoneczny dzień. Promyki ciepłego słońca ogrzewały
ziemię. Zakiełkował mały kwiatek. Z dnia na dzień stawał się coraz większy, aż
w końcu… Zakwitł i rozłożył swoje piękne, czerwone płatki ku światłu…
Obraz rosnącego kwiatu wdarł się do mojego
mózgu. Poczułam bolesne ukłucie na ciele. Czułam się, jakby coś rozrywało mnie
od środka. Wszystko niemiłosiernie piekło. Do mojego organizmu przypłynęła nowa
energia. Mój mózg odebrał na raz tysiące różnych odgłosów i nowych zapachów.
Sarna kilkadziesiąt metrów od nas pije ze strumyka, wiewiórka skacze z drzewa
na drzewo, młoda wilczyca szuka pożywienia, jakiś człowiek- z apetyczną krwią-
przedziera się przez krzewy na drugim końcu lasu… Krew w moim ciele zawrzała. Niezdarnie
poruszyłam się z miejsca. To tylko przysporzyło więcej kłopotów. Zapragnęłam
pobiec tam. Ogarnęło mnie wielkie pragnienie.
Dość! Kelsey, nie! Nie waż się! Nie mogę! Nie
pozwolę na to!
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę , jaka
jestem niebezpieczna. Jeżeli się nie powstrzymam, stanę się mordercą. W tedy
już nie będzie mnie obchodziło kim jest moja ofiara. Jeśli się poddam, zabiję
ludzi. Zabiję by zaspokoić swoje pragnienie. Być może nie będę umieć przestać
mordować. Co wtedy? A jeśli zabiję kogoś, kogo bardzo kocham? Odwiedzę ciocię i
wtopię w jej szyję swoje kły. Znajdę rodziców, starych przyjaciół… Co ja mam
rodzicom powiedzieć? Oni nie wiedzą. Jeśli przyjadą w najmniej odpowiednim
momencie z pretekstem zobaczenia mnie, będę mogła zabić moich najbliższych.
Osoby, które kocham.
Zaczęłam się gwałtownie wycofywać. Jacob nie
zdając sobie sprawy z sytuacji, wykonał kilka kroków w moją stronę z
wyciągniętą ręką. Zauważyłam, że urosłam. Moja głowa była na równi z jego
ramionami. Przystanęłam razem z nim. Odsłaniając swoje zęby zawarczałam.
Oszołomiony chłopak zamarł w miejscu. Nie wiedząc co zamierzam zrobić, ruszyłam
na niego. Zszokowany cofał się do tyłu. Nie powiem, moje zachowanie mnie też
zdziwiło.
- Kelsey! Co
ty robisz? Opanuj się! Dość!- karcił mnie słowami.
Niestety. Do mnie żadne słowa już nie
docierały. Zawładnęła mną bestia. Wciąż coś kazało mi iść na niego. Z kroku na
krok, odgłos wydobywający się z mojej piersi stawał się coraz bardziej
przerażający.
Przez głowę przeleciało mi mnóstwo obrazów.
Dobrze wiedziałam, że to Jacob. Chciał mi pomóc. Przed oczami staną mi obraz
dłoni. Mojego nadgarstka z raną po przemianie. Poczułam krew. Była to krew z
rany. Przystanęłam zwracając swoje oczy ku Jacke’ owi. Był opanowany. Nogi
ugięły się pode mną. Ułożyłam się na ziemi z głową na łapach. Jacob przykucną.
- Jeśli
chcesz wrócić do ludzkiego ciała, wyobraź sobie to samo co przed przemianą w
wilka- szepną.
Powoli uniosłam się na łapy. Przywołałam
poprzednie wspomnienie. Tym razem poszło łatwiej, ale bardziej boleśnie. Chwilkę później stałam już na dwóch nogach, w
ubraniu i twarzą w twarz z Jacobem. Jego
twarz nie zdradzała żadnych emocji. Łzy stanęły mi w oczach. Odwróciłam się i
szybkim krokiem ruszyłam do domu. Chciałam jak najszybciej zamknąć się w pokoju
i przykryć kołdrą w łóżku. Słońce powoli zachodziło za drzewami. Robiło się
coraz ciemniej. Gdy byłam już na schodach, poczułam szarpnięcie. Obróciłam się
i ujrzałam Jacoba.
- Kalls,
spokojnie. To się zdarza za pierwszym razem. Nie możesz się bać- mówił
spokojnym głosem. W jego oczach dostrzegłam ból.
- To się
zdarza?! Chciałam ci zrobić krzywdę!
- Ale nie
zrobiłaś. Powstrzymałaś się. To oznacza, że nie jesteś wcale słaba.
- Jestem.
Podziękuj sobie! Gdyby nie twój dar…
- Kelsey!
- Puść mnie!
- Jeśli ty
mi coś powiesz.
- Co mam ci
powiedzieć?- zapytałam zdezorientowana.
- Co cię tak
rozproszyło?- zapytał powoli.
- Ja… - na
samo wspomnienie łzy napłynęły mi do oczu. Krew zawrzała. Zacisnęłam rękę na
poręczy schodów.- Usłyszałam i poczułam coś co mnie rozproszyło i tyle. A teraz
puść!
- Proszę nie
obwiniaj się. To nie twoja wina.- powiedział uwalniając mnie z uścisku. Poczułam gniew.
- Nie moja
wina?! Więc czyja! Nie panuję nad sobą! Jestem za słaba! Gdybym teraz wyszła na
ulicę, zabiłam bym wszystkich idących po kolei! Jestem niebezpieczna! To moja
wina!!! Rozumiesz?!
- Jeśli
będziesz na początku dużo polować, ćwiczyć siłę woli to nikogo nie zabijesz.
Przykro mi, że tak postrzegasz niektóre rzeczy, ale mam nadzieję, że za
niedługo wyrobisz sobie mądrzejszy, realny pogląd na wszystko.- ledwo
powstrzymywał się od wybuchnięcia. Wyraźnie widać, że w środku cały gotuje się
od złości.
- Dobrze wiedzieć, że źle myślę! Nie idę z tobą
na żadne polowanie, rozumiesz?! Chce dziś być sama.
Ruszyłam do pokoju, zostawiając Jacoba u
stóp schodów. Gdy już zatrzasnęłam drzwi, dałam upust łzom. Słone krople
spłynęły po policzkach. Przykucnęłam przy drzwiach. Skulona cichutko zaszlochałam.
Wyciągnęłam chusteczkę i wytarłam w nią nos. Jacob ma rację. Ja po prostu się boję.
Muszę go przeprosić. James też zasługuje na przeprosiny. Moje zachowanie nie
jest najlepsze w stosunku do nich, ale oni też muszą zrozumieć przez co
przechodzę.
Usłyszałam jakiś huk. Spojrzałam na balkon.
Szybko otarłam wierzchem dłoni łzy. Za szybą było strasznie ponuro, szaro. Na moim balkonie stała jakaś ciemna postać.
Mężczyzna. Jego sylwetka była umięśniona. Z jego pleców wystawały skrzydła.
Wielkie, czarne, opierzone skrzydła. Jego ubranie składało się z czarnych
spodni. Był boso i bez koszuli. Włosy miał zmierzwione. Zaczęłam dławić się
oddechem. Musiał wyczuć moją obecność, bo odwrócił się w moją stronę. Teraz
mogłam ujrzeć jego twarz. Stałam jak wmurowana. Nie wierzyłam własnym oczom w
to co widzę. Ja go znałam. Dobrze zapamiętałam ten uśmiech.
Gestem nakazał rozsunąć szklane drzwi…
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witajcie! Przepraszam za taki poślizg. Rozdział taki nijaki. :( Przepraszam, nie miałam jakoś głowy do niego. Wiecie, koniec semestru... ;)
Myślę, że następny rozdział pojawi się za kilka dni i będzie o niebo lepszy. Czekam na wasze opinie i gorąco pozdrawiam!
A i jeszcze jedno! :D
Z całego serca przepraszam przede wszystkim: Ruda madziula 0909 i Mari7895 !
Przeczytałam rozdziały ale jeszcze ich nie skomentowałam! Bardzo przepraszam za to zaniedbanie!